piątek, 6 kwietnia 2012

niedziela, 1 kwietnia 2012

EPILOG + pożegnanie.

***

Życie jest zabawne... Często lubi płatać nam figle. Nigdy nie wiemy co przyniesie nowy dzień,                                  nie umiemy również  przewiedzieć co nas czeka, ale w tym właśnie tkwi sens ludzkiego życia. Każdy z nas chociaż w raz życiu zadał sobie pytanie "Po co żyje?", "Kim tak na prawdę jestem", "Dlaczego taka się urodziłam?" itp. Odpowiedzi mogą być najróżniejsze... Moim zdaniem życie jest szansą na dowiedzenie się czym jest miłość, przyjaźń ale i również rozpacz lub rozstanie. Bóg nas stworzył, byśmy doświadczyli każdej z tych rzeczy, nie ważne ile dostarczałabym nam radości bądź smutku. Gdyby nasze istnienie dawałoby nam jedynie szczęście, z czasem stało by się monotonne... A właśnie na tym polega nasz żywot abyśmy uczyli się na błędach, które popełniamy. Nie warto jednak jest ich rozpamiętywać. Trzeba próbować żyć dalej, pomijając starania w jakie to wkładamy i wysiłek...
W takim razie czym jest miłość, przyjaźń i rodzina? Na pewno czymś wartościowym dla każdego
człowieka. Musimy doceniać je na każdym kroku, bo nigdy nie wiemy kiedy je stracimy. Te wartości są jak kwiat, który trzeba pielęgnować, podlewać i dbać, by przez cały czas rozkwitał oraz tętnił życiem.
O miłości wiemy wiele. Daje nam radość, uśmiech na twarzy i pozytywne podejście do życia. Jest również jak narkotyk, który sprawia, że z dnia na dzień chcemy coraz więcej, aż do momentu, gdy się od niej uzależniamy. Potrafi również ranić. Jest jak nie wiadomo co - zjawia się nagle, znikąd..  Porównuje się ją do rzeczywistości, w kranie fantazji.
Prawdziwy przyjaciel natomiast sprawia, że możesz być w stu procentach sobą. Daje ci totalną swobodę, możesz przy nim głośno myśleć i spowiadać się mu z twoich najskrytszych tajemnic - te rzeczy cechują prawdziwego przyjaciela, którego nie warto szukać na siłę, on znajdzie nas sam...
To wszystko idealnie opisuje mojego Harrego. W obliczu Boga oraz wszystkich zebranych przyrzekłam mu miłość, oddanie w chorobie oraz zdrowiu... Był to najpiękniejszy moment w moim życiu.
Dzisiaj mija dziesięć lat od tamtego dnia... Idealnie go pamiętam. Może i jestem coraz starsza oraz mądrzejsza, ale nadal siedzi we mnie ta Emily, którą zauroczył sławny piosenkarz na koncercie. Gdy jednak przyjdzie mój czas na odejście z tego świata, wszystkie obrazy z momentów spędzonych z Hazzą, resztą zespołu wliczając w to Louisa, Liama, Nialla, Zayna, Marianne, tatę z Lauren, Carol, Emily, Katie, Anne i resztą ważnych dla mnie osób będą ostatnimi obrazami jakimi pojawią się pod moimi powiekami. Dla takich ludzi oraz chwil warto żyć...
Teraz gdy Marianne ma dziesięć lat i rośnie na drożdżach widzę w niej temperament oraz charakter. Pod tymi względami idealnie przypomina mnie, za młodu... Jej kasztanowe loczki, sięgające do ramion, brązowe oczy i urocze dołeczki w policzkach sprawiają jednak, że widzę w niej Hazze, który każdego dnia poświęca jej jak najwięcej czasu. Jest wspaniałym ojcem - to pewne.
Doskonałym przykładem na to, że istnieje druga szansa na życie jest Danielle, która wygrała walkę z rakiem i powróciła do zajęcia, które kochała ponad życie... Po tak długiej przerwie, jako doświadczona tancerka nabrała doświadczenia, co pozwoliło jej na wykłady w tak prestiżowej szkole jak Julliard. Nadal jest zakochana i szczęśliwa w związku z Liam'em, ale uważają, że papierek to jedynie formalność. Nie potrzebują, ślubu, by udowadniać jak mocno siebie kochają.
Co z Luisem i Carol? Są szczęśliwym małżeństwem od 9 lat, którzy posiadają dwójkę cudownych bliźniaków, które pod każdym możliwym względem przypominają Louisa.... Tak - nawet z charakteru, niestety... Carol ma ciężko, ale cała trójka daje jej radość o jakiej nie śniła.
A jak ma się nasz bad boy, czyli Zayn? Przebiera w kobietach jak szalony... Pomimo, że zmienia dziewczyny jak rękawiczki widzę w jego oczach, że poszukuję tej jedynej, licząc, że kiedyś ją znajdzie...
Niall z Rachel natomiast żyją spokojnie w centrum Londynu w swoim mieszkaniu. Dzięki Niall'owi, Rachel pokochała muzykę, przez co zaczęła komponować piosenki oraz grać na gitarze.
A co słychać u mnie? Tak jak wspominałam - nic się nie zmieniło. Pomimo na swój wiek, wraz z Harrym nadal jesteśmy tymi samymi zakochanymi nastolatkami, których łączy Marianne... Miłość coś w nas zmienia. Dzięki przeżyciom z dawnych lat nauczyłam doceniać się najmniejsze błahostki. Żyję chwilą, nie zważając na problemy jakie mnie napotykają.
Oddycham głęboko, nabierając w płuca świeżego letniego powietrza. Siedząc, na werandzie, przy moim i Harrego domu stwierdzam, że okolica w której się wychowałam cholernie się zmieniła, jednak powietrze nadal jest takie same. To powietrze mojego dzieciństwa, powietrze moich 18 - stych urodzin. Teraz, gdy je wypuszczam znów mam 28 lat. Ale to nie ważne. Uśmiecham się delikatnie ku niebu, świadoma jeszcze jednej rzeczy jakiej wam nie wyjaśniłam : wierzę teraz, iż cuda się zdarzają i wy też uwierzcie...



THE END.

***


MOJE KOCHANE DIRECTIONERS!

A więc nadszedł czas na pożegnanie z samemistakesstory, Emily i resztą bohaterów. To OFICJALNY koniec bloga i tego opowiadania. A więc przyszedł czas na mój monolog do was...
 Chciałam wam podziękować za te prawie trzy miesiące, które były dla mnie wspaniałe. Czytając wasze komentarze, w którym dziękowaliście mi za emocje jakie wam ten blog dostarczał, miłe słowa, które mówiły, że mam zacząć pisać książkę oraz te mówiące jaka to jestem uzdolniona. Na prawdę podniosłyście mi samoocenę dzięki tym opiniom. Jesteście kochane. Dzięki wam zaczęłam poważnie zastanawiać się nad karierą pisarki, ale to na razie kolejne marzenie do spełnienia... Na prawdę chciałabym napisać książkę, lecz to będzie cholernie trudne, ale tak jak pisałam trzeba wierzyć w marzenia :)
Nie będę wymieniała komu za co dziękuje, więc zawracam się do was wszystkich - massive thank you. Wspierałyście mnie, dodawałyście otuchy i nie opuszczałyście - jesteście najlepszymi czytelniczkami jakie można mieć. Powiem wam, że cholernie trudno jest mi to pisać... Przywiązałam się do tego bloga jak i do was... Jeśli nie chcecie stracić ze mną kontaktu macie twittera i gadu :
https://twitter.com/#!/oonething
gadu - 40922686.
Wiele z was prosiło mnie abym nie kończyła bloga, ale każda historia musi mieć swój koniec. Myślałam nad samemistakesstory part 2, ale moim zdaniem nie miało by to sensu. Jako 'pisarka amatorka' chcę się rozwijać, a pisząc jedno i to samo opowiadanie straciłabym zamiłowanie do pisania, więc postanowiłam zacząć nowe, znajdziecie je na :
http://youaremykryptonite1d.blogspot.com/
Prolog nie wiem kiedy się pojawi. Za miesiąc mam egzaminy, więc muszę wziąć się w końcu do roboty i skupić się na tym co jest tak naprawdę ważne, choć postaram się jak najszybciej go dodać.
Muszę wam powiedzieć, że 152 czytelników i 100 000 WYŚWIETLEŃ są dla mnie spełnieniem marzeń. Moim zdaniem to świetny wynik jak na prawie trzy miesiące. Mam nadzieję, że na nowym blogu pobijemy rekord :D
Jeszcze raz wam dziękuje. gdybym tylko mogła wyściskałabym każdą z was,  jesteście wspaniałe, na prawdę. Ten blog powstał dla WAS, więc mam nadzieję, że nauczył was tyle co mnie.
KAŻDE zdanie, KAŻDY komentarz jest dla mnie ważny, więc w ostatnim poście mam nadzieję, ze każda z was się wypowie i sprawi, że uśmiech zawita ma mojej twarze. Przyjmę nawet słowa krytyki, więc śmiało mówcie co myślicie.
Hm, co jeszcze? Może blogi, które są warte uwagi :
http://gottaloveyou.blogspot.com/ - czytam go od samego początku, polecam <3
http://carolstorywith1d.blogspot.com/ - moja kochana carol ( która jest jedną z bohaterek :D ) ma również wspaniałego bloga, którego wielbię !
http://remindedsmile.blogspot.com/ - blog nali, polecam również, warty przeczytania <3
http://eclipse-of-the-heart-1d.blogspot.com/ - jestem fanką od last wish, po teraz :)
Każdy z nich jest wyjątkowy, więc nie wyróżniam żadnego :)
ZAPRASZAM RÓWNIEŻ NA : http://ask.fm/oonething - PYTAJCIE O CO CHCECIE.
podsumowanie reakcji :
2316 - świetne!
9 - średnie!
13 - słabe!
a więc to koniec...
DZIĘKUJE JESZCZE RAZ, KOCHAM WAS CHOLERNIE MOCNO.
mam nadzieję, że mój blog sprawił wam tyle radości co mi.
musimy wierzyć, że któregoś dnia zobaczymy się wszystkie na koncercie chłopców <3
DO ZOBACZENIA NIEBAWEM KOCHANE <3
love you all, one thing.
+ ryczałam, dosłownie ryczałam jak dziecko pisząc to.


we are one, big family !

sobota, 31 marca 2012

ROZDZIAŁ 47

           Gdy ujrzałem Emily, która mimowolnie, z wielkim trudem pobudzała się, nie mogłem
uwierzyć w szczęście, jakie mnie spotkało. Od razu wszyscy dookoła łóżka zebrali się, by bacznie obserwować pierwsze sekundy przebudzenia Em.
- To.. to by - ło cu.. downe. - wyszeptała.
- Słyszałaś to? - zapytałem niemalże przez płacz.
- O-o-wszem. - odrzekła łapiąc mnie za rękę.
- Nic nie mów. - położyłem jej palec na ustach, po czym delikatnie pocałowałem ją w czoło.
- Gdzie Marianne? - spytała nagle.
- Nasza córeczka żyje, wszystko z nią dobrze. - powiedziałem, głaszcząc ją po głowie.
      Liam wraz z Zaynem pobiegli po lekarza. Ten po kilku minutach zjawił się w pokoju, wraz z
moimi przyjaciółmi. Od razu podszedł do Em, by ją wybadać. Zaczął nas wypytywać, kiedy się wybudziła i jakie były pierwsze jej reakcje. Był w szoku, że pacjentka tak szybko wybudziła się z narkozy. Pocieszał nas, że to dobrze świadczy i powinniśmy się cieszyć. Wyglądała na przemęczoną oraz osłabianą, więc nie chcieliśmy jej za bardzo męczyć. Kilka minut z nami pogadaliśmy, po czym zasnęła. Radość jaka teraz mnie opętała była nie do opisania. Wiedziałem, że teraz musi być wszystko dobrze...
  Jak każdego po południu postanowiłem zajrzeć do Marianne. Z dnia na dzień wyglądała coraz
lepiej. Piękniała w oczach.. Dzisiaj, położona pozwoliła mi ją wziąć po raz pierwszy na ręce. Niepewnie wysunąłem ręce do przodu, by pielęgniarka mogła mi ją położyć. Dopiero teraz poczułem się jak prawdziwy ojciec, który trzyma swoją pociechę w objęciach. Żałowałem, że nie ma przy mnie Emily, która z pewnością chciałaby ujrzeć naszą Marianne. Niestety jej obecny stan na to nie pozwalał. Wyjąłem więc mojego Iphone'a z kieszeni, po czym zrobiłem jej zdjęcie. Kilka minut przeznaczyłem na zabawę z córką. Prawdopodobnie była to jedna z czynności, która dawała mi radość, pomijając oczywiście śpiewanie.
   Po powrocie z oddziału dla noworodków, wszedłem do pokoju w którym leżała Em. Moja ukochana,
po dwugodzinnej drzemce, wylegiwała się wygodnie na łóżku rozmawiając ze swoimi przyjaciółkami. Stanąłem w progu drzwi. Cieszył mnie widok żyjącej Emily. Podszedłem do niej, całując ją w usta na przywitanie. Od razu pokazałem zdjęcie naszej Marianne. Emily na widok swojej córki rozpłakała się. Chciałaby teraz trzymać ją w rękach. Jednak nasze dzieciątko potrzebowała jeszcze pomocy w postaci inkubatora.
- Jest piękna. - odrzekła wzruszona Em.
- Piękna jak mamusia. - uśmiechnąłem się do niej.
- Chyba jak tatuś. - zażartowała chichocząc.
         Widok uśmiechającej się Emily był z jednym z najlepszych widoków. Dawał mi radość..
Resztę dnia spędziliśmy na prawdę miło. Niall grał na gitarzę, a reszta śpiewała. W pokoju zebrało się z dwadzieścia osób, które podziwiały nasz 'mini koncert', wliczając w to lekarzy, pielęgniarki, a nawet pacjentów szpitala. Po każdym zakończonym utworze dostawaliśmy głośne brawa od każdego. Wygłupy i zabawa dobrze każdemu z nas zrobiły. Ostatnie dwa dni były na prawdę ciężkie. Po smutnym okresie przyszedł czas na poprawę...
- Co wy na to by urządzić imprezę na cześć Marianne gdy wrócimy do domu? - zaproponował podekscytowany wujek Lou.
- Jestem jak najbardziej za! - krzyknęła Rachel, a zaraz za nią Carol, która również była entuzjastycznie nastawiona do tego pomysły.
 Emily nie miała tu zdania. Wszyscy ją przegłosowali. Nie miała teraz ochoty na imprezy, ale jakoś musieliśmy uczcić narodziny naszego pierwszego dziecka. Wszyscy siedzieli do bardzo późnego wieczoru. Louisowi humor dopisywał przez cały dzień. Dzięki niemu każdy był w zabawowych humorach... Sypał żartami jak nigdy, a jego popisówki były komiczne. Nagle wszyscy stali z miejsc, zmierzając do wyjścia. Postanowiłem nie opuszczać Emily tego wieczoru. Chciałem spędzić z nią każdy, możliwy czas. Gdy odprowadziłem moją rodzinę oraz przyjaciół pod windę, podziękowałem wszystkim za mile spędzony czas. Podczas mojego powrotu zawitałem szybko na Twittera udostępniając zdjęcie Marianne, które podpisałem "Moja cudowna Marianne :) Jestem dumnym ojcem!". W ciągu kilku sekund zdążyło nazbierać się masa, pozytywnych komentarzy, które słały gratulacje dla matki jak i dla mnie.
   Po wejściu do pokoju już w wejściu zauważyłem uśmiechającą się do mnie Emily, która
leżała wygodnie na łóżku. Po tym jak podszedłem tuż obok łóżka, siadając na krześle, Em przesunęła się w prawą stronę, robiąc mi miejsce na łóżko. Skorzystałem z okazji i położyłem się obok niej, obejmując ją jednym ramieniem.
- Przepraszam, że przeze mnie musiałeś tyle przejść przez ostatnie dni. - odrzekła z wyrzutami sumienia.
- Nie przepraszaj. - popatrzyłem się na nią. - Owszem, byłem wrakiem człowieka przez te dni, co nie zmienia faktu, że teraz jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, który ma przy sobie dwie cudowne kobiety. - odrzekłem głaszcząc Em po głowie.
- Nawet gdybym odeszła z tego świata... - zaczęła mówić.
- Ale nie odeszłaś, więc nie ma o czym mówić. - przerwałem jej w połowie zdania.
- Ale gdyby... - zignorowała mnie. - I tak miałabym pewność, że dałbyś radę wychować Marianne samodzielnie. Jesteś wspaniałym mężczyzną, jak i ojcem. - dodała wtulając się w mój tors.
- Gdybyś... umarła. - powiedziałem z trudem to drugie zdanie. - Odeszła by mnie cząstka mnie. - odrzekłem. - Dużo dla mnie znaczysz, mam nadzieję, że o tym wiesz.. - odrzekłem cicho.
- Oczywiście. - pocałowała mnie w policzek. - Walczyłam do samego końca i udało mi się. - odrzekła dumnie. - Mam dla kogo żyć, dlatego Bóg dał mi drugą szansę. - powiedziała.
- Może masz jeszcze jakąś misję do spełnienia. - zachichotałem. - Poświęciłaś się dla Marianne, więc byłaś warta przeżycia. - dodałem przeczesując jej włosy.
- Harry, a co jakbym jednak zginęła? - spytała nagle spoglądając na mnie z wielką uwagą.
- Jak już mówiłem - odeszłaby cząstka mnie. - odrzekłem nagle poważnie. - Byłbym zupełnie innym człowiekiem. Jesteś jednocześnie moją dziewczyną, przyjaciółką... kimś wyjątkowym. Tracąc dziewczynę, straciłbym też najlepszą przyjaciółkę jaką mam. Tylko ty tak na prawdę mnie rozumiesz. Poznanie ciebie było najwyraźniej przeznaczeniem, przed którym nie mogłem się uchować. Pojawiłaś się w moim życiu tak nagle, a teraz nie wyobrażam sobie bez ciebie przyszłości... - oznajmiłem poważnie. - Ostatnio sporo myślałem i... Emily... - wziąłem głęboki wdech. - Jesteś całym moim życiem... Na prawdę - gdy widziałem jak akcja twojego serca się zatrzymała, myślałem, że moje życie się właśnie skończyło. Jesteś ucieleśnieniem moich wszelkich marzeń, a trzymanie cię w ramionach jest niczym spełnienie marzeń. Moja miłość do ciebie przekracza wszelkie granicę. Nie rozumiem tego jak los nie mógł nas wcześniej ze sobą poznać. Sam nie pojmuję, jakim cudem tyle czasu bez ciebie wytrzymałem. Zależy mi na twoim szczęściu, bardziej niż na własnym. Chciałbym, żeby Marianne miała prawdziwych rodziców, którzy każdego dnia witają się z rana, dając sobie całusa na dzień dobry, odwożą ją do szkoły, pomagają w problemach, czytają bajki na dobranoc i cały czas ją wspierają. Wydarzenia z ostatnich dni uświadomiły mi co jest na prawdę ważne. Pragnę dla ciebie i Marianne jak najlepiej, więc chcę abyś wiedziała, że masz we mnie wsparcie... - opuściłem nagle głowę w dól.
- Harry... - otarła łzy wzruszenia Emily.
- Czekaj, daj mi skończyć. - powiedziałem.
Jedyne co czułem to ściskający żołądek z nerwów.
- Wszystko dobrze? - popatrzyła na mnie Emily.
- Tak. - odpowiedziałem nerwowo.
- Hazza. - objęła moją twarz rękoma. - Proszę cię, nie wspominajmy już o tym i cieszmy się teraźniejszością. Jestem tutaj, żyję i chcę wiedział, że cię nie opuszczę. Przeżyłam dla ciebie i Marianne. - odpowiedziała ze łzami w oczach.
- Doskonale o tym wiem. - odrzekłem składając na jej ustach pocałunek. - Ale, chciałem się o coś ciebie zapytać. - oznajmiłem niepewnie.
- Tak? - spytała.
- Kiedy jest się zakochanym... osoba, którą obdarzasz miłością zmienia cię w innego człowieka, to uczucie nie znika, a moje tym bardziej do ciebie nigdy nie pryśnie, więc chciałem się ciebie spytać czy wyjdziesz za mnie? - odrzekłem spoglądając na jej oczy. - Przepraszam, ale nie mam pierścionka, trochę mi głupio... - odrzekłem zawstydzony. - Oczywiście, to nadrobię. - dodałem od razu.
- Jeszcze się pytasz? Doskonale przecież wiesz, że moja odpowiedź brzmi tak. - wtuliła się we mnie.
- Na prawdę przepraszam, że nie mam żadnego pierścionka. - powiedziałem obejmując jej twarz.
- Przestań, kocham cię. - odrzekła, po czym namiętnie mnie pocałowała.
   Czułem, że życie do mnie powróciło, a szczęście dominowało w każdym centymetrze mojego ciała.
Po dniu pełnym emocji i radości, wspólnie zasnęliśmy...


{ Emily }

           Wydarzenia z ostatniego dnia sprawiły, że z dnia na dzień czułam się już na tyle dobrze, by móc iść zobaczyć w końcu Marianne. Z pomocą Hazzy, pielęgniarki , mojego ojca i Lauren zjawiliśmy się na oddziale dla noworodków. Ręce mi się trzęsły, a serce waliło jak oszalałe. Długo czekałam na ten moment, aż w końcu się doczekałam. Gdy zjawiliśmy się na końcu korytarza, jedna położnych zaprowadziła mnie do mojej córki. Od razu na widok dziewczynki, w różowych śpioszkach i białej czapeczce łzy szczęścia zaczęły spływać mi po policzkach. Trzymając ją w rękach, czułam się spełniona. Była taka malutka, a zarazem przepiękna. Wyciągnęłam malutki paluszek w jej strony, który złapała swoją drobną rączką. Po kilkuminutowym trzymaniu Marianne w objęciach, musiałam ją niestety oddać. Niechętnie to zrobiłam, ale niestety nie miałam innego wyboru. 
   Wraz z Harrym zmierzyliśmy do lekarza na rozmowę w sprawie wypisania ze szpitala. Mężczyzna entuzjastycznie zareagował na moją prośbę. Stwierdził, że przez tydzień mój stan wyjątkowo się poprawił. Odrzekł, więc, że już za dwa dni wraz z Marianne zostaniemy wypuszczone z powrotem do domu. Na te słowa cholernie się ucieszyłam. Jutrzejszego dnia, obie miałyśmy przejść ostatnie badania, które pozwolą nam na powrót do domu.
  W moim pokoju nazbierało się masę kwiatów, prezentów, balonów oraz upominków od rodziny, jak i od fanów zespołu. To cudowne uczucie, gdy wiesz, że dookoła masz ludzi, którzy cię wspierają w trudnych momentach..
  Następnego dnia nie myślałam o niczym innym tylko o jutrzejszym wyjściu z tego przytłaczającego, smutnego miejsca. Podczas gdy lekarz po raz ostatni mnie badał nie mogłam na niczym się skupić. Zastanawiało mnie teraz jedynie, jak nasze życie zmieni się po opuszczeniu szpitala... Po kilu godzinach spędzonych w gabinecie lekarza, w końcu zostałam puszczona. Zmierzyłam do pokoju, w którym spędziłam ostatnie dni. Jak najszybciej chciałam się z niego wydostać... Z pomocą Carol zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby. Trochę tego się nazbierało przez ostatnie dni... Niestety z powodu cesarskiego cięcia, miałam problemy z chodzeniem, więc dla ułatwienia sprawy wsiadłam na wózek. Zawieziono mnie na odział dla noworodków, by móc zabrać Marianne. Mała, była ubrana w śpioszki w motylki, różową czapeczkę, a w buzi miała smoczek. Wyglądała uroczo. Hazza wziął z samochodu, nowo zakupione nosidełko, po czym ostrożnie włożył w nie naszą córkę, która smacznie sobie drzemała. Z dnia na dzień przybierała na wadzę, przez twarz robiła się pulchniutka. Stawała się coraz bardziej urocza, co mnie cieszyło. W drodze, co chwila sprawdzałam czy wszystko z nią dobrze. Matczyna troska robiła pobudziła się we mnie... Na widok domu uśmiechnęłam się w duchu. Tęskniłam za nim. Wysiadłam z samochodu, podczas gdy Hazza wziął nosidełko i moją torbę. Po przekroczeniu progu domu doznałam szoku. Masa ludzi przywitała naszą trójkę. Wliczając w to moich dziadków, tatę z Lauren, przyjaciół, całe zespół, Ed'a Sheerana i resztę osób, które miałam okazje poznać przez swoje całe życie. Po przywitaniu się z obecnymi na przyjęciu osobami, każdy podszedł do nowo narodzonego dzieciątka, nie mogąc przestać się zachwycać. Mała świetnie znosiła ciągłe przenoszenie z rączki do rączki. Rozmowy, zabawa i świętowanie trwało w najlepsze. Lepiej być nie mogło.. Wszyscy entuzjastycznie zareagowali na to, że zaręczyłam się z Hazzą, wliczając w to nawet mojego tatę.
      Gdy Marianne zaczęła ziewać postanowiłam położyć ją spać. Wraz z Hazzą zostaliśmy poprowadzeni przez naszych przyjaciół do pokoju. Coś mi się nie podobało. Uśmiechy nie schodziły im z twarzy. I miałam rację! Po otworzeniu pokoju szczęka opadła mi do ziemi... W rogu pokoju stał biały kojec, z niebiesko - różową pościelą w misie, a nad łóżeczkiem znajdowała się karuzela, grająca kołysankę. Na widok tego rzuciłam się im w ramiona dziękując za tak wspaniałą niespodziankę. Nie mogłam dostać lepszego od nich prezentu. Po tym jak wraz z Harrym przewinęliśmy naszą Marianne oraz wsadziliśmy do łóżeczka, wspólnie obserwowaliśmy jak nasze dzieciątko mimowolnie zamyka oczka.
- Kocham cię, wiesz? - szepnął mi do ucha Hazza.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam z przekonaniem.
     Chciałabym zawsze nas takich zapamiętać - szczęśliwych i zakochanych. Nasza przyszłość
zapowiadała się idealnie. Mając u boku Harrego i Marianne miałam wszystko czego było mi potrzeba...


*************
miał być krótki, a wyszedł cholernie długi, ale i dobrze :D
CZEKAM NA KOMENTARZE OD WAS, MAM NADZIEJĘ, ŻE SPRAWICIE MI RADOŚĆ I NAPISZECIE COŚ OD SIEBIE <3
jest 3:30 w nocy, a ja oglądam Kids Choice Awards, dla kogo? oczywiście, że dla naszych chłopców, którzy wyglądają na gali idealnie *.* (zdjęcie na dole!) OCZYWIŚCIE TRZYMAMY KCIUKI ZA NICH + Roksana - uwielbiam się z tobą emocjonować całą galę i dziękuje za ten czas wspólnie spędzany <333
https://twitter.com/#!/oonething - twitter.
http://ask.fm/oonething - ask.fm, czekam na pytania <3
chce już te 100 000 wyświetleń, doczekać się nie mogę!
+ PRZEPRASZAM ZA BŁĘDY, JEST 3:30, WIĘC MOGĄ WYSTĄPIĆ JAKIEŚ USTERKI, ZROZUMCIE MNIE :) PÓŹNA GODZINA = ZŁE FUNKCJONOWANIE.
jak zawsze dziękuje za wszystko.
kontakt - 40922688 ( gadu :))
dzisiaj nowy.
xoxo, one thing.
*************


one direction na gali kca <3

ROZDZIAŁ 46

        Wychodząc na korytarz nie mogłem uwierzyć w to co widziałem i słyszałem. Nie docierało
to do mnie. Z jednej strony byłem szczęśliwy, gdy ujrzałem Marianne, ale z drugiej przybijał mnie fakt stanu Emily. Zakryłem twarz rękoma. Podszedłem do krzesła, które znajdowało się kilka metrów ode mnie. Kopnąłem je, wyładowując na nim swoją złość. Nic to niestety nie pomogło. Nadal moją głowę pętała myśl straty Em. Chciałem wbiec to tej sali i zobaczyć czy z nią wszystko dobrze. Niestety rozum mówił mi co innego. Lekarze, który byli z nią, znali się na rzeczy. Nikt aktualnie nie mógł dla niej lepiej, niż doświadczona załoga specjalistów. Z bezsilności oparłem się o ścianę, mimowolnie opadając w dół, aż wylądowałem na podłodze. Zacząłem płakać jak małe dziecko. Złapałem kolana, podciągając je pod brodę. W ten sposób schowałem swoje zapłakane oczy. Tuż nade mną stanęła jedna z pielęgniarek, która najwyraźniej dyżurowała na korytarzu. Starsza kobieta spytała się czy wszystko dobrze. Na dźwięk ciepłego, miłego głosu uniosłem głowę do góry. Kobieta widząc mnie w takim stanie aż wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. Zignorowałem jednak jej pytanie i ponownie, bez jakiej kolwiek odpowiedzi opuściłem głowę w dół. Pielęgniarka widząc moją obojętność, odeszła. Żadna ludzka istota nie była w stanie do mnie przemówić. Nie byłem tym samym człowiekiem. Czułem jakby połowa mnie zniknęła, odeszła... Z drugiego końca pustego korytarza usłyszałem głos mojej matki, która coś krzyczała, lecz niestety nie byłem w stanie zrozumieć co. Gdy znalazła się tuż obok mnie, z pomocą Niall'a i Louisa podniosła mnie. Bez zastanowienia wtuliłem się w jej ramiona, zupełnie jak z czasów dzieciństwa, gdy spadłem z roweru, bądź przewróciłem się. Nic nie dawało lepszego ukojenia niż ramiona rodzicielki. Wszyscy stali jak osłupieni. Carol wraz z Rachel były całe zapłakane, co świadczyło o tym, że już dowiedziały się o przykrej informacji. Wtulały się w swoich chłopaków, chowając przy tym łzy rozpaczy.  Wyraz każdego był pełny obaw i strachu. Wszyscy na korytarzu rozpaczali, przewidując najgorsze...
- Synku, będzie dobrze. - głaskała mnie po głowie moja matka, próbując mnie jakoś uspokoić.
- Nic nie rozumiesz! - krzyknąłem nagle wyrywając się z jej ramion. - Ja tam byłem, i.. i... ii... wszystko widziałem. I Emily tam leżała, nieprzytomna, bez życia, serce jej nie biło! - mówiłem z wielkim trudem.
- Hazza, będzie dobrze. - podszedł tym razem do mnie Lou, by mnie wesprzeć. - Zobaczysz, jeszcze ujrzysz Emily - objął mnie.
- A co jak nie? - zasmuciłem się nagle jeszcze bardziej. - Co jak ona już nie wróci? - zapytałem przyjaciela.
- Nie mów tak! - odrzekł oburzony.
- Nie rozumiecie, że jej serce nie biło, gdy wyszedłem? Nie pojmujecie tego? - rozejrzałem się po smutnych twarzach moich bliskich.
- Nie, nie rozumiemy! - krzyknęła do niego Carol. - Człowieku, uspokój się!  - powiedziała cała rozmazana do mnie.
Ponownie zacząłem płakać. Tym razem wtuliłem się w swojego przyjaciela, który wspierał mnie pomimo wszystko. Mama wraz z Carol również uroniły łzy. Emily była dla nas wszystkich kimś cholernie ważnym i nie wyobrażaliśmy sobie życia bez niej... Ojciec Emily milczał, nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Lauren próbowała go pocieszać, ale nadaremnie...
             Przez cały czas czekaliśmy na jakiekolwiek wiadomości o Emily. Nikt nie był
w stanie niestety nic nam przekazać. Pozostało nam jedynie czekać w niepewności i strachu. Jak oszalały krążyłem po korytarzu zastanawiając co dzieje się za drzwiami sali operacyjnej. Nagle zza drzwi wybiegła pielęgniarka. Podbiegłem do niej wypytując co się dzieje. Ta jednak mnie zignorowała. Była zdenerwowana. Pobiegła w stronę windy. Nie udało mi się jej dogonić, ale martwił mnie jej strach w oczach. Chwilę później zjawiła się z dwoma mężczyznami, którzy przywieźli karetką krew. Widząc małe, które mieli ze sobą byłem zdezorientowany. Co to wszystko oznaczało? Dlaczego nikt nie mógł nam nic powiedzieć? Z bezradności ponownie wyżyłem się na ścianie, waląc w nią pięściami. Widząc mnie w takim stanie, Zayn podszedł do mnie by mnie uspokoić. Nic niestety nie łagodziło bólu jaki czułem od środka. Całe moje ciało buzowało jak szalone. Nigdy nie towarzyszyły mi takie emocje jak teraz... Co chwila w drzwiach wybiegli i wbiegali lekarze. Żadne z nich nie miało czasu nam wszystkiego wyjaśniać, ignorowali nas. Dobijało mnie to.
       Nagle po długim czasie, zza drzwi wyłoniła się miła pielęgniarka z którą rozmawiałem
podczas operacji. Wyglądała na przygnębioną, a jednocześnie wyczerpaną. Zdjęła maskę z ust, po czym podeszła do naszej zebranej grupki.
- Państwo są bliskimi, zgadza się? - upewniła się.
- Tak, tak. - odpowiedziała moja matka.
- Dziewczynka ma się świetnie. Po dokładnym przebadaniu jej nie stwierdziliśmy żadnych chorób. Jak to na wcześniaka przystało ma problemy z oddychaniem, ale spokojnie - to nic poważnego. Jej płuca po prostu nie są przystosowane do samodzielnego oddychania, natomiast... - i tu zrobiła pauzę, opuszczając głowę w dół.
- Coś się stało? - spytała przerażona Rachel, która cały czas była wtulona w Niall'a.
- Tuż po odjęciu pępowiny nastąpiły komplikacje... Pacjentka straciła bardzo dużo krwi. Cały czas jest w bardzo złym stanie. Pomimo tego, że przywieźliśmy jej krew, stan się nie polepsza... - oznajmiła.
- Ale żyje, prawda? - podszedłem do pielęgniarki.
- Owszem, żyję. - kiwnęła głową. - Niestety dwa razy akcja serca się zatrzymała, całe szczęście udało nam się przywrócić pacjentkę między żywych, ale w każdej chwili może nastąpić nawrót. Próbujemy cały czas temu zapobiec. - oznajmiła przemęczona kobieta.
- Żyje? - zapytałem zdziwiony. - O boże. - odetchnąłem z ulgą wtulając się w moją matkę.
- Możemy się z nią zobaczyć? - spytał się David.
- Przykro mi. Pacjentka jest cały czas w narkozie.- odrzekła z uśmiechem.
- Ale na pewno wszystko z nią dobrze? - upewniłem się kobiety.
- Proszę się nie martwić. - zwróciła się do mnie. - Jeśli państwo chcą mogę zaprowadzić państwa do Marianne. - odrzekła zapytaniem.
- Oo, tak, chcemy. - odpowiedziała z entuzjazmem Rachel.
    Kobieta wskazała na windę, po czym udaliśmy się na piętro gdzie znajdowały się same noworodki.
Za szybami, w rządkach leżały smacznie śpiące dzieci. Uroczy widok, muszę przyznać. Dookoła krążyli dumni ojcowie, przyglądający się swoim pociechom zza szyb. Tuż na końcu korytarza znajdował się oddział dla wcześniaków. Jako, że byłem ojcem miałem prawo do wejścia do środka. Przed zawitaniem do pokoju musiałem przyodziać specjalną maskę na buzię, by nie rozprowadzać zarazków oraz fartuch. Pielęgniarka wskazała mi ręką na drzwi. Po wejściu do środka zauważyłem małą istotkę leżącą w inkubatorze. Reszta przyglądała się wszystkiemu zza szyby, która dzieliła pokój, a korytarz. Podszedłem do urządzenia, po czym pochyliłem się nad Marianne.
- Może pan ją dotknąć. - odrzekła kobieta, wskazując na dziury, które były w inkubatorze.
Niepewnie wysunąłem rękę do przodu, wkładając ją do dziury. Jej rączki, których dotknąłem były takie malutkie. Jej twarzyczka wyglądała tak niewinne podczas snu. Spojrzałem na tłum, który spoglądał na mnie. Dumni dziadkowie uważnie przyglądali się każdemu mojemu ruchowi. Nie mogli napatrzeć się na przepiękną wnuczkę. Kochałem ją - to było pewne. Byłem owocem mojej miłości i Emily. Tworzyliśmy teraz rodzinę...
   Przez kilka minut obserwowałem moją córkę. Była idealna. Na jej główce znajdowały się króciutkie, brązowe włoski które idealnie komponowały z oliwkową buzią. Po raz ostatni pogłaskałem ją po malutkiej główce, po czym zmierzyłem do wyjścia. Od razu do ramion wpadła mi moja matka, która mówiła, że jest niezmiernie ze mnie dumna. Tuż za mamą, gratulacje usłyszałem od każdego z osobna. Nie mogli nacieszyć się tym, że z Marianne wszystko dobrze.
   Ponownie zmierzyliśmy na piętro, gdzie znajdowała się Emily. Koczowaliśmy na korytarzu                              przez resztę dnia. Co chwila biedny Niall jęczał z głodu. Gdy powiedziałem mu, że na trzecim piętrze znajduję się stołówka bez słowa poleciał w stronę windy - i tak ślad po nim zaginął na dobrą godzinę...
  Za oknami zrobiło się już ciemno, Carol z Louisem zebrali się już do domu, a wraz z nimi Zayn, Niall  i Rachel. Anne z Davidem i Lauren zostali jeszcze na parę godzin. Po 23 i oni zmierzyli w stronę wyjścia. Ja postanowiłem zostać na noc w szpitalu, na wszelki wypadek. Noc przebiegła spokojnie, pomimo, że kilka razy się budziłem. Spanie na krześle nie należy do najlepszego wariantu spędzenia nocy, lecz lepsze to, niż podłoga. Już o piątej rano nie mogłem spać, więc wyjąłem swój notesik, który zawsze miałem ze sobą i zacząłem kończyć dzieło, które zacząłem pisać na Bali. Dawno nic nie napisałem, lecz teraz moja głowa była pełna pomysłów. Moja głowa potrzebowała uwolnienia od wszystkich myśli, które krzątały się po mojej głowie. Kartka papieru i długopis były idealną kompozycją na wyżalenie się z moich uczuć. Nikt lepiej nie potrafił zrozumieć mojego bólu niż muzyka. Niemalże po godzinie, piosenka była w pełni gotowa...

"If i could save a time in a bottle
the first thing that i'd like to do
is to save every day till eternity passes away
just to spend them with you

If i could make days last forever
if words could make wishes come true
i'd save every day like a treasure and then
again i would spend them with you

If i had a box just for wishes 
and dreams that had never come true 
the box would be empty except for the
memories of how they were answered by you
But there never seems

to be enough time to do the
things you want once you find them
I looked around enough to know that
you're the one who i want go through the life"

        Po przeczytaniu kilka razy każdej zwrotki byłem dumny z mojego dzieła. Nigdy wcześniej,
nie napisałem piosenki prosto z serca. Tym razem było inaczej. Od razu napisałem sms-a do Niall'a, by wziął ze sobą gitarę, byśmy mogli skomponować muzykę do niej.
      Z samego rana przewieźli śpiącą Emily, do pokoju, w którym znajdowała się tuż przed
porodem. Jej twarz była smutna i bez wyrazu. Od razu podszedłem do niej i na przywitanie ucałowałem ją w czoło. Dziękowałem Bogu, za to, że dał jej drugą szansę życia. Postanowiłem nie pozwolić jej zmarnować. Po przebudzeniu rozpoczniemy nowe, jeszcze lepsze życie z Marianne... Podczas gdy siedziałem przy łóżku mojej ukochanej, wpatrując się w nią, do szpitala zawitali wszyscy wliczając w to Liam'a z Danielle. Po rozłożeniu się po pokoju, wszyscy podeszli do mnie, ściskając mnie i pocieszając. Ostatnie dni były na prawdę dla mnie ciężkie... Po rozmowie z przyjaciółmi, zauważyłem leżąca gitarę przy Niall'u. Na samą myśl przypomniałem sobie o piosence, którą skomponowałem z samego rana. Mój przyjaciel od razu wyjął sprzęt i zaczął czytać moje dzieło.
- Stary... - zaczął po przeczytaniu ostatnich słów. - To jest genialne, niesamowite... - zaczął wychwalać.
- Na prawdę? - spytałem z niedowierzaniem. - To tylko takie moje bazgroły, nic wielkiego. - parsknąłem.
- Już nie bądź taki skromny. - zaczął się śmiać. - Czuję, że mamy kolejny hit. - odrzekł.
 Podczas gdy Niall próbował skomponować jakąś powolną, romantyczną muzykę do piosenki, wraz z resztą postanowiliśmy zajrzeć do Marianne. Liam z Danielle po raz pierwszy ją widzieli. Nie mogli opanować zachwytu. Malutka nie spała, akurat była karmiona przez jedną z pielęgniarek. Przyglądając się wszystkiemu zza szyby , nikt nie mógł opanować zachwytu. Byłem cholernie dumnym ojcem. Marianne była najprawdopodobniej najśliczniejszym dzieckiem na świecie.
  Po godzinnym obserwowaniu mojej córki, powróciliśmy do pokoju, w którym znajdował
się skupiony Niall.
- Nie uwierzysz, już to mam. - odrzekł dumnie pokazując na kartkę z nutami.
- Żartujesz? Tak szybko? - zapytał z niedowierzaniem Lou.
Gdy przejrzałem wszystko dokładnie, postanowiliśmy na próbę wykonać nową piosenkę. Wszyscy dookoła skupili się na mnie, na grający Niall'u i reszcie, która robiła za chórki, wliczając w to Liama, Zayn oraz Louisa. Po zaśpiewaniu pierwszych linijek piosenki, złapałem Emily za rękę, ponieważ to jej dedykowałem ten utwór. Muszę przyznać, że Niall spisał się na medal. Melodyjna, spokojna, ale zarazem romantyczna piosenka, którą wspólnie nazwaliśmy "For E." ( For Emily ) brzmiała idealnie. Dziewczyny, które wsłuchały się w muzykę, rozpłynęły się. Każda z nich była skupiona na grającej gitarze i słowach wychodzących z moich ust. Pod koniec utworu, gdy zakończyłem piosenkę słowami "I love you" doznałem szoku. Moja ręką mimowolnie została ściskana przez Emily, która obudziła się z narkozy. Jej oczy były na pół otwarte, a na jej buzi pojawił się delikatny uśmiech.
- Harry... - wyszeptała z wielkim trudem, zwracając się do mnie...



**********
ojeejku, ten rozdział jest taki słodki i romantyczny. jestem z niego cholernie zadowolona. mam nadzieję, że wam również przypadł do gustu jak i mi :)
massive thank you za wszystkie komentarze i reakcje. już nie mogę się doczekać 100 000 wyświetleń! <3
http://ask.fm/oonething -> czekam na nowe pytania :))
https://twitter.com/#!/oonething -> na twitterze znajduje się przetłumaczona piosenka :D
następny rozdział będzie trochę krótszy, więc mam nadzieję, że nie będziecie narzekać ;)
jak mi się uda, dodam go dzisiaj w nocy.
http://youaremykryptonite1d.blogspot.com/  -nowy blog, na którym na dniach pojawi się prolog.
NO I JAK ZAWSZE ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA, WSZYSTKIE SŁOWA, KTÓRA MI TUTAJ PISZECIE CHOLERNIE DUŻO DLA MNIE ZNACZĄ, WIĘC JEŚLI ZOSTAWISZ TUTAJ PO SOBIE ŚLAD BĘDĘ SZCZĘŚLIWA :)
hm, zrobić któregoś dnia twitcam'a? :>
+ przepraszam za błędy, które tutaj będą.
kocham was moje directionerki.
xoxo, one thing.
**********


piątek, 30 marca 2012

ROZDZIAŁ 45

                     Bóle, z minuty na minutę nasilały się. Nie wiedziałam co się dzieje, byłam                                zdezorientowana, a jednocześnie przerażona. Przecież to był dopiero 6 miesiąc.. Hazza, jak to on zaczął panikować. Ze strachu obudził moje dwie przyjaciółki. Na słowo, że coś ze mną nie tak zerwały się od razu z łóżka. Gdy zawitały do naszego pokoju leżałam zwinięta w kłębek, trzymając się za brzuch. W ich oczach widziałam przerażenie. Od razu kazały zawieść mnie do szpitala. Coś było nie tak i wszyscy to widzieli. Podczas, gdy Rachel pakowała moje rzeczy do torebki, wraz z pomocą Harrego i Carol ubrałam się. Był środek nocy, więc wszyscy spali. Podczas, gdy schodziliśmy na dół, obudziliśmy Anne wraz z Niall'em, którzy wyjrzeli na korytarz by zobaczyć co się dzieję. Widząc mnie, idącą z pomocą Hazzy i Rachel po dwóch stronach, zaczęli wypytywać nas co się dzieję. Nie było czasu na wyjaśnienia, musieliśmy czym prędzej dostać się do szpitala. Pogoda była fatalna, co utrudniło jazdę. Hazza pruł przez zaśnieżone drogi jak szalony. Nie zwracał uwagi na znaki drogowe, które pokazywały ograniczenie prędkości. Na tylnim siedzeniu co chwila jęczałam z bólu, odruchowo łapiąc się za brzuch. Carol, która siedziała obok mnie co chwila mnie wspierała i dodawała sił. Hazza wraz z Rachel na każdy mój jęk odwracali się, by zobaczyć czy ze mną wszystko dobrze. Po dotarciu do szpitala, Rachel pobiegła do środka po wózek, bo na własnych siłach nie dałam rady dotrzeć. Od razu zostałam zawieziona na salę. Lekarze podłączyli mi kroplówkę, po czym przeszli do badań. Bóle stawały się coraz gorsze. Z bezsilności łapałam się za czoło. Dwóch, w starszym wieku mężczyzn rozmawiało między sobą. Wyglądali na przejętych. Nagle jeden z nich podszedł do mnie z papierami w rękach.
- Nie mamy dobrych wieści. - powiedział przeglądając wyniki jakiś badań.
- Co się dzieje? - zapytałam przerażona.
- Musimy wywołać wcześniejszy poród. - oznajmił lekarz.
- Wcześniejszy poród?! - zapytałam upewniając się. - Jak to? Dlaczego? Co się stało? - spytałam przez niemalże przez płacz.
Lekarz dokładnie mi wszystko wyjaśnił. Nie mogłam uwierzyć, że powodem przed wczesnego porodu jest stres. Żadnej choroby u mnie nie wykryto, nie paliłam, nie piłam, wszystko sprowadzało się do jednego. Nagle do pokoju wszedł Hazza, z moimi dwoma przyjaciółkami. Lekarz już wszystko im wyjaśnił. Nie mogli w to uwierzyć. Przedwczesny poród niesie ze sobą ryzyko wielu problemów zdrowotnych. Obawiałam się, że nasza Marianne przyjdzie na świat z jakąś wadą. Hazza podszedł do mnie całując mnie w czoło, po czym usiadł tuż przy krawędzi łóżka, by być przy mnie w tej chwili. Jedna z położnych podała mi zastrzyk, który miał przyspieszyć poród. Niestety przez to bóle stały się jeszcze gorsze.. Co chwila zmieniałam pozycje z pleców, na prawy bok bądź lewy. Nie dawało to jednak jakiekolwiek ukojenia. Pierwsze dwie godziny były istnym horrorem. Poprosiła pielęgniarkę o podanie jakiegoś znieczulenia. Ta po kilku minutach przyszła z kolejną igłą. Całe szczęście ból stawał cię coraz mniejszy, co nie zmieniało faktu, że byłam już padnięta, a najgorsze dopiero mnie czekało. Co chwila w myślach modliłam się o to by wszystko poszło dobrze. Doskonale wiedziałam co oznacza urodzenie wcześniaka. Liczyłam się z tym, że w przyszłości mogą wystąpić jakieś problemy z wychowaniem, ale dla Marianne byłam w stanie sobie z tym poradzić. Poza tym miałam Hazze, który będzie mnie wspierał i pomagał.
    Słońce powoli wstawało do życia. Za oknem panował pół mrok, a śnieg delikatnie pruszył.                    Co chwila w pokoju, pojawiał się lekarz, by sprawdzić czy nie mogę już rodzić. Niestety moje rozwarcie było za małe, by dziecko przyszło na świat. Ból nie przemijał. To było wyczerpujące... Przez kilka kolejnych godzin byłam zmuszona do znoszenia bólu. Nie byłam gotowa jeszcze poród, więc cały czas musiałam się męczyć w katuszach.. Około 8 rano do szpitala zawitała cała reszta. Wliczając w to Anne, Nialla, Louisa oraz Zayn'a. Danielle wraz z Liam'em zostali niestety domu, ze względu na przeziębienie mojej przyjaciółki.
- Jak się czujesz? - spytał entuzjastycznie Lou.
- A jak myślisz? - powiedziałam przemęczonym głosem.
- Debilu! - krzyknęła Carol. - Jak myślisz? Jak czuje się kobieta, która od czterech godzin próbuje urodzić - popatrzyła na niego spode łba.
- Spokojnie, spokojnie. - uspokajał swoją dziewczynę. - Po co te emocje? - popatrzył na nią.
- Ty mi dzisiaj lepiej nie podpadaj. - pogroziła mu Carol palcem.
- Możecie mi się tutaj nie kłócić! - krzyknęłam łapiąc się za brzeg łóżka. - Ja tu rodzę! - przypomniałam.
- Czegoś potrzebujesz? - spytał mnie Hazza, który przez cały czas trzymał mnie za rękę.
- Świętego spokoju... - popatrzyłam na Carol i Louisa. - I wsparcia.. - rozejrzałam się dookoła.
- Dobrze, dobrze. - wtrącił się Lou. - Przepraszamy. - uśmiechnął się do mnie.
         Nagle jeden z lekarzy przyszedł do mnie, by sprawdzić, czy po czterech godzinach od podania zastrzyku, mogę zacząć pszeć. Tym razem odpowiedź była pozytywna. Na samą myśl, że przyszedł już czas na poród. cała pobladłam. Popatrzyłam się na Hazzę, który najwyraźniej również nie mógł uwierzyć, że czas już, by Marianne przyszła na świat. Dookoła zrobiło się tłoczno. Pielęgniarki, które przygotowywały mnie do porody krzątały się po sali porodowej, mijając się nawzajem z moimi przyjaciółmi. Lou niecierpliwił się najbardziej ze wszystkich. Momentami na jego widok śmiałam się, bo widziałam, że przeżywa to bardziej niż ja. Gdy wszystko dookoła było gotowe, lekarz, który miał odbierać poród przybył do sali w fartuchu, opasce na buzi i w białuch rękawiczkach na rękach. Podszedł do mnie pytając o samopoczucie. Na widok zebranych wszystkich w pokoju wybuchnął śmiechem. Żartował, że wsparcie bliskich w takich chwilach jest najważniejsze, na co wszyscy zachichotali. Miły mężczyzna zaczął tłumaczyć mi, że będę musiała sporo się namęczyć, by pomóc maluszkowi wyjść na świat. Ostrzegł również, że dziecko prawdopodobnie zostanie od razu włożone do komory, która da mu tlen, ze względu na to, że urodziło się w szóstym miesiącu. Ręce trzęsły mi się z przerażenia, nie wiedziałam co mnie czeka... Wszyscy dookoła uśmiechali się do mnie. Hazza trzymał mnie za prawdą rękę, natomiast Carol ze lewą. Dookoła miałam bliskich, którzy mnie wspierali...
  Po kilkuminutowej gadce lekarza przyszedł w końcu czas na poród. Pierwszych pięć parć było najgorszych. Kilka sekundowy odpoczynek nie wiele dawał. Byłam padnięta i wyczerpana.
- Pszyj, pszyj! - krzyczał Lou stojący tuż obok Carol.
- A co ja robię? - krzyczałam z nerwów, wydzierając się na mojego przyjaciela.
Po moich słowach przez kolejną godzinę nie odzywał się ani słowem. Tuż przed 10 do szpitala przybyła Lauren z moim tatą. Anne wysłała mi wiadomość, od razu gdy zaczęłam rodzić. Godziny mijały, a żadnego postępu nie było widać. Powoli opadałam sił, po całej nocy spędzonej w bólu. Wszyscy dookoła mnie wspierali i zachęcali do dalszego wysiłku, lecz z minuty na minuty robiłam się coraz słabsza. Naszej córeczce najwyraźniej nie śpieszno było na świat.
  Chwila odpoczynku dobrze mi zrobiła. Uzupełniłam płyny w organizmie, przez co powróciło mi trochę sił. Hazza, Carol i reszta dopingowali mnie. Lekarz oznajmił, iż bardziej będę się starać, tym większa możliwość, że dziecko szybciej przyjdzie na świat. Niestety, pomimo moich wszelkich starań nic nie posuwało się do przodu. Byłam przerażona. Nie dość, że rodzę w szóstym miesiącu, to jeszcze na domiar złego po sześciu godzinach męczenia się nic ze mnie nie wychodzi. Nie chciałam cesarskiego cięcia, ale to było jedyną opcją. Oznajmiłam to lekarzowi oraz zebranym w pokoju.
- Myślisz, że to dobra opcja? - spytała mnie Lauren stojąca nade mną.
- Nie mam już sił. Zobacz.. od ilu godzin się męczę, a nic to nie daje.. - powiedziałam cichutko.
- Na pewno tego chcesz? - upewnił się Hazza, który cały czas był obok mnie.
- Tak, jestem tego pewna. - odpowiedziałam jednoznacznie.
Oznajmiłam lekarzowi moją decyzję. Na co ten zawołał pielęgniarki, które miały przygotować mnie do operacji. Dwie położone założyły mi na głowę czepek, po czym podały zastrzyk, który miał sprawić, że podczas operacji miałam spać twardym snem. Moi przyjaciele zebrani dookoła pożegnali się ze mną i życzyli szczęścia. Niestety nie mogli mi towarzyszyć. Jedyny Hazza miał ten przywilej. Po długim namawianiu lekarza udało mu się wywalczyć o obecność podczas operacji. Przyodział fartuch, maskę na twarz, po czym trzymając mnie za rękę zmierzył za łóżkiem, które było prowadzone na sale operacyjną. Denerwowałam się. Harry widział strach w moich oczach. Ciągle powtarzał, że mnie kocha i wszystko będzie dobrze. Chciałabym, żeby jego słowa się potwierdziły. Nagle poczułam mimowolnie, że moje oczy się zamykają. Jedyną rzeczą jaką widziałam była wielka, czarna przestrzeń, która sprawiał, że wszelki ból znikł, a na miejsce cierpienia pojawiło się ukojenie...


***


{ Harry }

                  Nigdy przedtem nie czułem takiego stresu jak teraz. Żaden koncert nie równał                         się z przeżyciami z obecnej chwili. Podczas, gdy Emily zamknęła swoje oczy, popadając w głęboki sen, stałem tuż obok niej, nie puszczając jej ręki. Lekarze dookoła przygotowywali przyrządy do operacji. Całe szczęście miejsce, które miało być rozcięte oddzielone zostało kurtyną. Stałem tuż przy głowie mojej ukochanej, więc nie widziałem jakie czynności wykonują lekarze zebrani dookoła. Swój wzrok skupiłem na głowie Em. Spała niewinne, nie wiedząc co się dzieje dookoła niej. Jej twarz wyglądała na zmęczoną, co nie zmieniało faktu, że nadal była piękna. Gdy delikatnie zerknąłem w bok, zauważyłem, że jeden z mężczyzn coś robił już przy brzuchu mojej Emily. Modliłem się w duchu, żeby wszystko poszło dobrze. Poród zaczął się tak nagle.. Nikt nie wiedział co się dzieje. Wczoraj jeszcze Em tryskała radością, a teraz leży tutaj. Chciałem aby Marianne urodziła się zdrowa. Niczego bardziej nie pragnąłem niż szczęście własnego dziecka i miłości mojego życia. Pomimo, że nasz maluszek jeszcze się nie urodził to już zdążyłem ją pokochać. 
          Minuty mijały, a pielęgniarki wraz z lekarzami już zaczęli przeprowadzać operacje.                            Nic szczególnego się nie działo. Jedyne co mnie odrzucało to zakrwawione rękawiczki mężczyzny, który był odpowiedzialny za operację. Musiałem wytrzymać ten widok. Nie chciałem opuszczać Emily. Nagle jeden z lekarzy zaczął coś mówić do pielęgniarki. Jego głos był przerażony. Zdenerwowało mnie to. Na samą myśl o najgorszym, podniosłem swoją głowę rozglądając się dzieje dookoła. Jedna z kobiet podała mężczyzn jakiś przyrząd operacyjny. Latałem wzrokiem po każdej osobie zebranej w sali, by po ich wyrazie twarzy odczytać emocje jakie im towarzyszą. Niestety każdy z nich był pochłonięty swoją pracą. Pielęgniarka nagle wybiegła z sali, wracając z kroplówką. Podłączyłam ją do Em, uśmiechając się do mnie i pytając jak się czuje.
- Cóż, taki widok nie należy do najlepszych, ale dla niej jestem w stanie to znieść. - odpowiedziałem do kobiety.
- Takiego faceta tylko pozazdrościć. - odpowiedziała starsza kobieta po pięćdziesiątce, przyglądając mi się.
Po krótkiej wymianie zdań, pielęgniarka powróciła do swojej pracy. Spojrzałem na zegarek wiszący tuż nad drzwiami do sali. Pierwsza godzina minęła, a nic takiego się dzieje... Moją głowę ogarnęły same najgorsze opcje. Co jak nasze dziecko urodzi inne? Chore? Z jakąś wadą wrodzoną? Potrząsnąłem odruchowo głową, by wyrzucić te mroczne myśli.. Ta atmosfera źle wpływała na moje przemyślenia. Nagle lekarz krzyknął do jakieś pielęgniarki, żeby przygotowała się do przejęcia dziecka. W końcu mała Marianne zawita na świat. Na samą myśl uśmiechnąłem się w duchu. Stanąłem na palcach, by zobaczyć pierwsze sekundy życia naszego dziecka. Puściłem odruchowo rękę Emily. Lekarz wykonał ostatnie ruchy by wyjąć naszą córkę z brzucha Em. Widząc tego małego człowieka łzy zaczęły lecieć mi do oczu. Płacz i krzyk słychać było w całej sali. Od razu podbiegłem do pielęgniarki, która przejęła dziecko. Niestety tak jak nam mówiono wcześniej Marianne musiała trafić do inkubatora. Była wcześniakiem, więc pomoc w postaci takiego przyrządu była obowiązkowa. Stojąc nad nią nie mogłem oprzeć się z zachwytu. Pomimo tego, że była drobniutka, nie mogła być cudowniejsza. Niestety tą wspaniałą chwilę przerwała mi pielęgniarka, która prosiła mnie o opuszczenie sali, ze względu na pogorszenie się stanu pacjentki. Buntowałem się. Widziałem, że wokół Emily krąży wiele ludzi, podając lekarzowi najróżniejsze przyrządy. Gdy bylem już tuż przy drzwiach usłyszałem charakterystyczne "Piiiiip...", które oznaczało tylko jedno - zatrzymanie akcji serca. Nikt w swoim życiu nie chciał słyszeć tego dźwięku. Zamarłem w bezruchu, myśląc, że to nie dzieję się na prawdę. Aktualnie nic nie czułem. Nikt nie był w stanie nic do mnie przemówić. Świat jakby na chwilę się zatrzymał. Łzy płynęły mi po policzkach, a serce przestało normalnie funkcjonować. W brzuchu poczułem ucisk. Na mojej twarzy malowała smutek. Rozpacz ogarnęła moje całe ciał.
   Jedna z pielęgniarek na siłę wypchała mnie z sali. Ostatnią rzeczą jaką widziałam było szykowanie       przez załogę defibrylatora, które miało uratować moją Emily...

*************
od razu mówię : BĘDZIE HAPPY END, WIĘC NIE DRAMATYZUJCIE <3
i oto długo oczekiwany moment - poród :D kolejny dramacik, ale mi się osobiście podoba. a wam? czekam na jak najwięcej komentarzy <3
poproszę o jakieś sensowne komentarze - moja jedyna prośba, mam nadzieję, że ją spełnicie chociaż w połowie :)
http://youaremykryptonite1d.blogspot.com/ -> nowy blog, zapraszam, zapraszam!
http://ask.fm/oonething czekam na nowe pytania! :)
https://twitter.com/#!/oonething TWITTER BLOGA, JESLI CHCECIE BYC POWIADAMIANI O WSZYSTKIM :))
kolejny rozdział dodam MOŻE dzisiaj bardzo późnym wieczorem, gdy moja wena jest najlepsza.
JESZCZE PIĘĆ TYSIĘCY I BĘDZIE 100 000 WYŚWIETLEŃ! JEEEEJ <3 MYŚLICIE, ŻE UDA NAM SIĘ DOBIĆ TEJ PIĘKNEJ LICZBY DO ZAKOŃCZENIA BLOGA? BYŁA BY TO NAJPIĘKNIEJSZA NIESPODZIANKA OD WAS <3
jak zawsze dziękuje osobom, które nie przestają mnie wspierać w tym - caroli, roksanie, nali i wielu, wielu innym wspaniałym direcitionerkom <3
kocham was cholernie mocno i dziękuje wam za to, że mogę dla was pisać!
myślałam, żeby zrobić twitcama na zakończenie bloga, co wy na to? :D
http://eclipse-of-the-heart-1d.blogspot.com/ - DZISIAJ AUTORKA TEGO BLOGA, KTÓREGO
CZYTAM OBCHODZI URODZINY, A WIĘC ŻYCZĘ JEJ STO LAT, WENY, MASY WSPANIAŁYCH POMYSŁÓW, ABY LOU W KOŃCU JĄ ZAUWAŻYŁ, UŚMIECHU, PIĘKNYCH  PREZENTÓW I WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE <3
40922686 - gadu!
xoxo, one thing.
*************


<3


poniedziałek, 26 marca 2012

ROZDZIAŁ 44

    Z samego rana zostałam obudzona przez telefon od Liam'a. Na dźwięk zerwałam się z łóżka,
biegnąć po komórkę. Głos Liam'a ledwo było słychać. Zmęczony i smutny odrzekł jedynie, że Danielle miała nawrót. Potrzebna jest natychmiastowa operacja. Na te słowa pobladłam jak ściana. Hazza widząc moją minę od razu zaczął wypytywać co się stało. Operacja miała zacząć się za trzy godziny. Postanowiłam więc pojechać do szpitala i wesprzeć mojego przyjaciela. Po zejściu na dół od razu powiedziałam zebranym dookoła o zaistniałej sytuacji. Każdy miał przerażenie w oczach. Po zjedzeniu szybkiego śniadania oraz ubraniu się zmierzyłam do samochodu. Chciałam być w szpitalu jeszcze przed operacją. Reszta miała dojechać później. Po wejściu do budynku podążyłam od razu na piętro na którym znajduje się Danielle. Tak jak myślałam, leżała tam gdzie ostatnio. Na korytarzu natknęłam się na zakłopotanego Liam'a, który od razu wtulił się we mnie. Operacja miała zacząć się za pół godziny. Kilkanaście minut przed moim przybyciem Danielle dostała zastrzyk, który miał sprawić, że zapadnie w głęboką śpiączkę. Po wejściu do pokoju wokół mojej przyjaciółki krzątały się pielęgniarki, które przygotowywały pacjentkę do operacji. Danielle, która leżała z zamkniętymi oczami nie miała zielonego pojęcia co ją czeka. Nagle do sali wszedł lekarz, który miał wszystkim koordynować. Po przywitaniu się ze mną oraz Liam'em zaczął wyjaśniać nam na czym dzisiejsza operacja będzie polegać. Ostrzegł nas, że operacja może źle się skończyć, mogą wystąpić powikłania i problemy. Musieliśmy być tego świadomi. Nagle łóżko z pacjentką zostało skierowane do sali operacyjne. Po raz ostatni pożegnaliśmy się z naszą przyjaciółką. Liam złożył na jej nieruchomych ustach delikatny pocałunek. Udaliśmy się tuż za nią, by koczować pod salą operacyjną. Godziny leciały, a my o niczym nie wiedzieliśmy... Pierwsze trzy godziny spędziliśmy na gapieniu się w ścianę i rozmyślaniu. Nagle mój przyjaciel zaczął mi się żalić.
- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze... - westchnął przeczesując swoją czuprynę.
- Na pewno będzie! - pocieszyłam go. - Danielle jest twarda i silna, więc nie ma innej opcji. - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Ale jak coś nie wyjdzie? Coś lekarze schrzanią? - zaczął nagle marudzić.
- Nic nie schrzanią! Przestań pieprzyć i weź się w garść. - powiedziałam stanowczo.
- Wiesz, że zawsze przewiduję najgorsze... - schował twarz w rękach.
- Weź przykład z Danielle i podejdź do sprawy optymistycznie. - oznajmiłam rozglądając się po korytarzu.
- Nie potrafię. - odrzekł zrozpaczony. - Nie wiem jak będzie, gdy guz nie zniknie... - dodał.
- Jak ma być? Będzie tak samo jak jest, nadal będziecie zakochani i szczęśliwy, tylko na inny, wyjątkowy sposób. - poradziłam mu.
- Już sam nie wiem. - wstał nagle z krzesła, które znajdowało się tuż przy sali operacyjnej. - Ja chcę tylko, żeby wszystko było dobrze. - zaczął krążyć dookoła.
- I będzie, zobaczysz. - popatrzyłam się na niego.
 Nic nie odpowiedział. Popatrzył się na mnie tylko zeszklonymi oczami, po czym podążył w stronę stołówki. Po kilkunastu minutach wrócił z dwoma czekoladowymi donutami i sokiem pomarańczowym.
   Kolejne godziny mijały. Od rozpoczęcia operacji minęło już 5 godzin, a my o niczym nie byliśmy jeszcze powiadomieni. Nagle zza drzwi windy ujrzałam Nialla, Rachel oraz Harrego. Na widok naszych przyjaciół wstaliśmy z miejsca, podążając w ich stronę.
- Istny szał przed szpitalem. - odrzekł zszokowany Niall.
- Co się stało? - spytał zdezorientowany Liam.
- Masa fanów stoi przed szpitalem, by wspierać Danielle, Ciebie i nas w tej chwili. - odrzekł Hazza całując mnie w czoło.
- Na prawdę?! - krzyknęłam z niedowierzaniem.
- Transparenty, hasła, okrzyki... Dosłownie jak przed jakimś koncertem. - dodała Rachel.
- To wspaniałe z ich strony. - oznajmiłam z uśmiechem.
Nasi przyjaciele zaczęli wypytać o Danielle. Niestety od sześciu godzin nic nie było wiadomo. Operacja była przebiegana w ścisłej tajemnicy. Irytowało nas to. Byliśmy jej najbliższymi, a nic nie wiedzieliśmy. Zmęczeni, lecz pełni pozytywnych nadzieji zasiedliśmy ponownie na krzesłach, podczas gdy Liam wyglądał przez szpitalne okno, by zobaczyć zgromadzony tłum przed szpitalem.
- Jak się czujesz? - objął mnie nagle ramieniem Hazza.
- Bardzo dobrze. - odrzekłam całując go w policzek.
- Potrzebujesz czegoś? - zapytał.
- Nie, spokojnie. - zaczęłam uspokajać go. - Wszystko ze mną jak najlepiej. - zaśmiałam się.
- Nie śmiej się. - powiedział udając obrażonego. - Ja się tutaj o ciebie troszczę... - zaczął mówić, gdy nagle na korytarz wyszedł jeden z głównych lekarzy. Wszyscy na widok mężczyzny w białym fartuchu zerwali się na proste nogi. Podszedł do nas, rozpinając fartuch. Gdy spuścił głowę, w dół myślałam, że wszystko poszło nie tak... Całe szczęście oznajmił nam, że operacja przebiegła pomyślnie i guz został usunięty. Jak szaleni zaczęliśmy skakać oraz cieszyć się. Jedyny Liam stał jak osłupiały. Na jego policzkach pojawiły się łzy szczęścia.. Po zapytaniu czy możemy widzieć się z pacjentką, chirurg odpowiedział negatywnie, tłumacząc, że pacjentka jest cały czas w narkozie. Odrzekł, że jutro pod wieczór Danielle powinna kontaktować. Ostrzegł nas, że jednak z początku mogą pojawić się niewielkie braki w pamięci oraz brak koordynacji w ruchach. Ciągle nie mogliśmy uwierzyć w to, że operacja przebiegła pomyślnie. Liam przytulił się do mnie, szepcząc na ucho "Dziękuje, że tu ze mną byłaś". Jedyne co zrobiłam to odwzajemniłam uścisk i uśmiechnęłam się. Liam na chwilę poszedł jeszcze do lekarza, by przeprowadzić krótką rozmowę. My natomiast przez ten czas kierowaliśmy się do wyjścia. Tak jak mówił Niall - przed wejściem do szpitala koczowała cała masa fanek. Na widok swoich wychodzących z budynku idoli zaczęły piszczeć i krzyczeć. Dziennikarze i fotoreporterzy zaczęli wypytywać o stan Danielle, my jednak milczeliśmy. Bez słowa zmierzaliśmy do samochodu. Kilka minut zajęło nam czekanie na Liam'a, który załatwiał ostatnie formalności z lekarzem. Po drodze do domu wstąpiliśmy do sklepu, by uzupełnić zapasy w lodówce, po czym pokierowaliśmy się prosto do naszej rezydencji. Przekraczając próg domu, zajęci rozmową nie zauważyliśmy stojące tuż niedaleko drzwi dwie, obszerne walizki, gdy nagle przed naszą piątka stanęła Anne z Gemmą.
- Mama, Gemma?! - odrzekł z niedowierzaniem Hazza.
- Niespodzianka syneczku! - otworzyła swoje ramiona Anne, by uściskać swojego syna.
- Co wy tu robicie? - zapytał nagle szczęśliwym głosem.
- Postanowiłyśmy zrobić wam niespodziankę. - odrzekła z uśmiechem. - Tak dawno nie widziałam mojej Emily... - zwróciła się nagle do mnie, by mnie uściskać. - Oho, widzę, że moja wnusia pięknie rośnie. - popatrzyła nagle na mój brzuch.
- Mała już zaczyna kopać. - pochwaliłam się, po czym podeszłam do Gemmy, której nie widziałam kilka miesięcy.
Muszę przyznać, że była to bardzo miła niespodzianka. Zupełnie tego się nie spodziewaliśmy. Po przywitaniu się i odłożeniu zakupów w kuchni zasiedliśmy wszyscy w salonie, by przez chwilę porozmawiać. Nadrobiliśmy zaległości opowiadając sobie wzajemnie najróżniejsze historię, które przydarzyły się przez ostanie miesiące. Anne miała zostać u nas na dwa tygodnie. Chciała spędzić z nami trochę więcej czasu. Gemma natomiast dostała jedynie tydzień urlopu.
   Matka i siostra Harrego poszły odświeżyć się po podróży. Przez ten czas wraz z Carol oraz Zayn'em przygotowaliśmy kolację. Dzisiejszego wieczoru czarnowłosy zaproponował, iż to on przygotuje nam kolacje prawdziwą pakistańską kolację. Wraz z Carol kroiłyśmy my jedynie dodatki, które były potrzebne do przyrządzenia posiłku. To Zayn był dzisiaj głównym kucharzem i to on wydawał nam rozkazy. Gdy pomidory, cebula i reszta warzyw została pokrojona, odsunęłyśmy się z moją przyjaciółką, by czarnowłosy mógł się popisać. Duszona baranina z jogurtem była wpisana na menu jako danie główne. Na deser serwowany miał być specjalny makaron z mlekiem, cukrem i migdałami, którymi fachowo nazywał się Spayyan. Zayn podczas przygotowywania wszystko dokładnie nam tłumaczyć, co i jak robić po kolei. Tych wspaniałych potraw nauczyła go babcia, która jest mistrzynią Pakistańskiej kuchni. Gdy Zayn popisywał się przygotowując kolację, do kuchni wskoczył z Louis z głośnym okrzykiem "Vas Happenin?", na co wraz z Carol wybuchnęłyśmy śmiechem. Gdy z ust naszego kucharza wychodziły najróżniejsze, zagraniczne, prawdopodobnie muzułmańskie słowa Lou zrezygnowany wyszedł z kuchni. Całą trójką, podczas przygotowywania do kolacji, zaczęliśmy rozmawiać. Czarnowłosy opowiedział nam jak to było na prawdę z Eleanor i zapowiedział, że poznał nową dziewczynę. Wraz z Carol ucieszyłyśmy się na tą wiadomość, lecz poprosiłyśmy, by nie śpieszył się tak jak ze swoją byłą. Ten jednak zaprzeczył i odrzekł, że ta dziewczyna jest wyjątkowa i nie chce niczego spieprzyć. Pozostało nam jedynie czekać, gdy ją przyprowadzi i zapozna nas z nią... Gdy główne danie dusiło się, elegancko przybraliśmy stół świeczkami, kwiatami oraz eleganckimi talerzami. Dzisiejsza kolacja będzie z pewnością wykwintna, dzięki atmosferze i daniom, jaką będą serwowane. Gdy kolacja była gotowa zawołaliśmy wszystkich do stołu. Na widok całości, zebrani wytrzeszczyli oczy ze zdumienia. Zayn każdemu z osobna nałożył danie, po czym wszyscy przeszli do konsumowania potrawy. Każdy się zachwycał i gratulował Zaynowi, na co ten tylko wstydliwie dziękował. Deser również był smaczny, a zarazem inny. Nigdy nie jadłam w takiej postaci deseru. Po zjedzeniu, wszyscy posprzątali po kolacji. Kilka butelek z winem zostało opróżnionych, a danie główne jak i deser pochłonięte w całości. Każdy podążył do siebie. Dzisiejszy dzień był męczący, więc po położeniu się w łóżku od razu zasnęłam...

Kilka dni później...

              Danielle już kilka dni po operacji została wypisana ze szpitala. Lekarze twierdzili jak na tak poważną operację, pacjentka trzyma się wspaniale. Pierwsze dni były najcięższe. Moja przyjaciółka miała problemy z podstawowymi czynnościami, takie jak umycie się, lub ubranie. Lekarze twierdzili jednak, że to typowe zachowanie po takiej operacji. Zapewnili również, że z dnia na dzień będzie tylko coraz lepiej. Każdy jej pomagał na możliwy sposób, co sprawiało, że niczego jej nie brakowało. Musieliśmy ją wspierać - to było naszym obowiązkiem. Liam ciężko przeżywał ten okres, ale widać było, że starał się tego nie pokazywać. Znałam go doskonale od tej strony, więc przede mną nie musiał niczego udawać. Był przy Danielle i nie opuszczał jej, a to było najważniejsze w obecnej chwili. 
     Te dni mijały na prawdę szybko. Spędzałam je głównie z Anne oraz z Gemmą, nadrabiając
zaległości z ostatnich miesięcy. Jako, że przyszła babcia i ciocia nie mogły doczekać się przyjścia na świat małej Marianne, któregoś zimowego dnia zabrały mnie na zakupy. Wybrały całą stertę przesłodkich sukieneczek, bucików, sweterków, spódniczek i innych części garderoby. Nie pozwoliły mi za to wszystko zapłacić. Tłumaczyły się, iż często u nas nie bywają, więc muszą mi jakoś to wynagrodzić. A z nimi nie można wdawać się w kontrowersje, bo zawsze stawiają na swoim. Przechodząc obok jednego ze sklepów z wózkami, matka Hazzy pociągnęła mnie za rękę pokazując najnowszy model wózka dla dziecka z trzema kołami. Po tym, gdy pracownica wytłumaczyła nam najróżniejsze funkcje wózka, stwierdziłam, że jest zdecydowanie za drogi i musimy poszukać w czymś innym. Na co Anne oczywiście zaczęła się buntować. Widząc moją zrezygnowaną minę, wyjęła jedynie portfel z torebki i poszła do kasy. Tym razem czułam się niekomfortowo. Głupio mi było, że za wszystko tak płaci, w szczególności za tak drogi wózek. Muszę przyznać, że był idealny, ale nie na mój portfel. Po wyjściu ze sklepu z wielkim pudłem Anne pocieszała mnie, mówiąc, że powinnam mi być głupio, bo w końcu Marianne będzie jej wnuczką. Wzruszyłam jedynie ramionami i delikatnie się uśmiechnęłam. 
  Gdy weszłyśmy do domu z pełnymi torbami Hazza złapał się za głowę widząc masę ubranek i pierdół.
Anne tłumaczyła się, że za wszystko ona płaciła. Harry zaśmiał się jedynie, nie komentując tego. Przy pudle z wózkiem krążył Lou, którego najwyraźniej ciekawiła zawartość. Sięgnął po nóż, po czym wziął się za składanie wózka. Potrzebna była to tego instrukcja, bo biedaczek sam nie dawał rady... Wszyscy śmieli się z Louisa, który nie mógł poradzić sobie ze złożeniem wózka. Dołączył się do niego Niall z Liamem, którzy też nie mieli zielonego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi. Widząc zmagania przyjaciół Hazza wraz z Zaynem zaczęli krzyczeć na nich, że robią źle. Cała piątka stała nad rozłożonymi częściami wykłócając się o to co się z czym łączy. Wyglądało to komicznie - piątka facetów, a ani jeden nie potrafi złożyć wózka. Podczas, gdy panie wygodnie sobie siedziały na kanapie przyglądając się wykłócającej grupce, Carol na ich widok ze śmiechu leżała już na podłodze.
- Nie mogę patrzeć na to jak się trudzicie. - podeszła nagle do nich pokazując co i jak.
Wystarczało dziesięć minut, a wózek stał w całości, podczas gdy cała piątka siłowała się z instrukcją dobrą godzinę.
- Takie to skomplikowane? - podsumowała Carol.
- Skądże. My po prostu rozważaliśmy kilka opcji. - zaczął tłumaczyć się Lou.
- Właśnie! - bronił go Zayn.
- Dobra, dobra, już nie kłamcie. - zaśmiała się Gemma, siedząca na kanapie.
  Po złożeniu prezentu od Anne, wszyscy zasiedliśmy na kanapie, by obejrzeć jakieś ciekawe filmy.
Niestety podczas seansu zaczęłam czuć bóle brzucha, co nie dawało mi normalnie funkcjonować. Widząc jak co chwila łapię się za nadbrzusze Hazza spytał się co wszystko dobrze. Całe szczęście po kilku minutach ból przestał i odpowiedziałam mu, że wszystko ok.. 
  W środku nocy ponownie obudziły mnie bóle, które były tym razem o wiele silniejsze. Zmartwiło mnie to, więc obudziłam smacznie drzemiącego się Harrego, by powiadomić go, że coś jest nie tak...


*************
przepraszam, że wczoraj nie dodałam rozdziału, ale mam teraz mega dużo pracy przez ten tydzień, więc to jest ostatni rozdział w tym tygodniu, następny dopiero w piątek.
NIE WIERZE - 90 000 WYŚWIETLEŃ :o JAK BĘDZIECIE STO TYSIĘCY TO NIE WIEM JAK NA TO ZAREAGUJE, BĘDĘ CHYBA NAJSZCZĘŚLIWSZĄ DIRECTIONERKĄ NA ZIEMI...
http://ask.fm/oonething - postarajcie się i zadajcie kilka sensownych pytań... nie pytajcie się tam kiedy będzie następny rozdział, bo od tego jest priv ze mną - 40922686 ( gadu! )
PROSZĘ O KOMENTARZE Z UZASADNIENIEM WYBORU REAKCJI - TO DLA MNIE CHOLERNIE WAŻNE.
anonimowi - podpisujcie się :)))
HM, MOŻE 30 KOMENTARZY? WIEM, ŻE DACIE RADĘ <3
http://carolstorywith1d.blogspot.com/  <3
http://gottaloveyou.blogspot.com/  <3
xoxo, one thing.
*************


KOCHAM GO BARDZIEJ NIŻ TY :D

sobota, 24 marca 2012

ROZDZIAŁ 43

  * przy tym jak Hazza zacznie śpiewać, możecie włączyć sobie piosenkę Bryn'a Adamsa - będzie jeszcze lepszy efekt. *

       Kolejną noc noc spędziłam samotnie. Tak jak poprzedniego wieczoru ciężko było mi zasnąć.            Jednakże rano obudziłam się wypoczęta. Dobry humor dopisywał mi już od samego wstania z łóżka. Pomimo, że czekało mnie sporo pracy, do wszystkiego byłam nastawiona optymistycznie. Po zjedzeniu lekkiego śniadania, podążyłam do pokoju by przebrać się w bardziej wyjściowe ubrania niż piżama. Około trzynastej musiałam być w posiadłości chłopaków, by nadzorować całe przygotowania, podczas gdy Liam z Harrym mieli zabrać naszego solenizante na miasto, by uczcić z nim jakoś urodziny. Gdy byłam pod bramą zatrąbiłam kilka razy, by ktoś z domowników mi ją otworzył. Na podjeździe już widziałam ciężarówkę od ekipy organizującej imprezy, więc wiedziałam, że jestem spóźniona. Czym prędzej wbiegłam do środka witając się z każdym po kolei. Po ustaleniu szczegółów z organizatorką, pracownicy wzięli się za metamorfozę posiadłości. Fotele, kanapy, stoliki i reszta niepotrzebnych mebli musiała zostać wyniesiona, by zwolnić miejsce na rozłożenie małej sceny oraz stolików, na których znajdą się przekąski. Lou z Niall'em wzięli się za dmuchanie balonów. Niestety nie wychodziło im to za dobrze. Przez piętnaście minut udało im się jedynie nadmuchać trzy balony. Dawało im to tyle radości i zabawy, zupełnie jak małym dzieciom. Widząc jak chłopcy nieudolnie radzą sobie z tą czynnością, Carol wraz z Danielle postanowiły im pomóc. Po tym jak się przyłączyły, praca szła im zdecydowanie lepiej. Nadzorowanie przygotowań też było nie lada wyzwaniem. Co chwila w drzwiach mijały się osoby z cateringu, z osobami z wystroju domu. Po trzech godzinach wszystko było gotowe. Masa balonów, która wisiała na suficie, przeplatając się na zmianę z serpentyną dawała niesamowity efekt. Wszystko dookoła wyglądała niesamowicie. Jedyne na co czekaliśmy to tort, po który wybrał się Lou. Obawiałam się, że nie dojedzie w całości. Z Louim różnie bywało. Całe szczęście po godzinie nieobecności, zawitał do domu z wielkim pudłem. Był taki jak chciałam - dwuwarstwowy, czekoladowy tort, z białą polewą, cukrowymi nutkami dookoła i wielkim mikrofonem zrobionym z lukru na czubku. Na sam widok tego wypieku, oczy wszystkich otworzyły się szeroko. Muszę przyznać, że przeszłam samą siebie, projektując go. Po schowaniu go w bezpieczne miejsce wszyscy podążyliśmy do przygotowań. Zostało nam jedyne pół godziny do przyjazdu gości. Wraz z dziewczynami założyłyśmy swoje nowo, kupione kreacje, po czym wzięłyśmy się za makijaż i fryzury. Wszystkiego dopilnowała Danielle. Efekt końcowy był na prawdę oszałamiający. Po założeniu na nogi balerinek zbiegłam na dół, by witać gości. Musiałam trzymać przy sobie komórkę, by wiedzieć gdy Liam wraz z Hazzą i solenizantem będą się zbliżać. Czujnie spoglądałam na wyświetlacz czy przez przypadek nie mam nieodebranego połączenia, bądź sms-a. Wśród gości ujrzałam Andiego - najlepszego przyjaciela Liam'a, którego miałam przyjemność poznać na trasie koncertowej chłopków. Od razu podbiegłam do niego, by się przywitać. Chłopak z idealną czupryną i stylowym strojem ucieszył się na mój widok tak bardzo jak ja na jego. Podczas miłej pogawędki dostałam sms-a od Liam'a, że za dziesięć minut będą w posiadłości. Na widok treści wiadomości spanikowałam. Od razu wbiegłam na scenkę, mówiąc przez mikrofon, że czas pochować się po różnych kątach. Goście na tą wiadomość powchodzili w różne zakamarki salonu. Moim zadaniem było sprawdzenie czy wszystko gra. Gdy nie było widać śladu po gościach, zgasiłam światło, chowając się za głośnik, który znajdował się na środku salonu. Nagle przez okno, dochodzące z idące na podwórko, zauważyłam podjeżdżający samochód. Ciche szepty nagle ucichły. W salonie nie było śladu po sześćdziesięciu gościach. Drzwi delikatnie zaskrzypiały. W ganku słychać było jedynie narzekanie Zayn'a. Gdy nagle solenizant wszedł do ciemnego pokoju, machinalnie wyciągnął rękę by zapalić światło. Po tym gdy stanął w rozświetlonym pokoju wszyscy wraz z trąbkami i konfetti wyskoczyli ze swoich kryjówek mówiąc "Niespodzianka!". Mina Zayna była bezcenna. Biedaczysko zupełnie się tego nie spodziewał. Od razu do naszego przyjaciela podbiegła najbliższa rodzina, wliczając w to kilku kuzynów, kuzynki i mamę. Zszokowany Zayn nie mógł opanować radości.
- Nie spodziewałeś się tego? - podeszłam do Zayn'a ściskając go.
- To twoja sprawka? - zaśmiał się czarnowłosy przytulając mnie.
- A kogo innego? - powiedziałam dumnie wskazując na siebie.
- No tak. - uśmiechnął się do mnie szeroko. - Nikt lepiej nie mógł by tego zaplanować. - puścił mi oko.
Nie miałam okazji dłużej porozmawiać z solenizantem, ponieważ za mną była ogromna kolejka do składania życzeń. Poszłam, więc do kuchni by sprawdzić czy tort się jakoś jeszcze trzyma. Wchodząc zauważyłam stojącego przy blacie Harrego.
- Oo, hej. - rozpromieniał na mój widok odwracając się.
- Cześć. - odpowiedziałam podchodząc do tortu.
- Ślicznie wyglądasz. - podszedł tak blisko mnie, że nasze usta prawie, że się dotykały.
- Przesadzasz. - spuściłam nagle głowę w dół.
Tę chwilę jednak przerwał Liam, który przybył do kuchni, by zobaczyć tort. Wraz z Daddy Directioner położyliśmy wypiek na wózek, by solenizant mógł zdmuchnąć świeczki. Widząc wjeżdżający tort do salonu wszyscy zaczęli śpiewać czarnowłosemu "Sto Lat!". Gdy nadszedł czas na życzenie, Zayn zamyślił się na chwilę, ciszę ten jednak przerwał głos Louisa.
- Dobrze, ja doskonale wiem, że marzysz o wspólnej nocy ze mną - masz to załatwione. - wykrzyczał przez pól salonu.
- Skąd kurcze wiedziałeś? Teraz się nie spełni.- tupnął o podłogę Zayn, wybuchając śmiechem.
- Ja wiem wszystko! - powiedział dumnie. - Dmuchaj te świeczki, a nie gadaj. - pośpieszył swojego przyjaciela Lou.
Gdy dziewiętnaście płomieni zgasło wszyscy goście zaczęli głośno klaskać i krzyczeć. Po tym, jak każdy spróbował tortu, zaczęły się rozmowy, tańce i zabawa. Przez cały wieczór czułam wzrok Harrego na sobie. Pomimo, że znajdował się kilka naście metrów ode mnie, pilnował mnie i strzegł. Widząc jak rozmawiałam z jakimś chłopakiem w jego oczach widziałam zazdrość. Próbował robić to samo - zagadując pierwsze lepsze kobiety. Doskonale wiedział, że jestem zazdrośnikiem, ale lubiliśmy robić sobie na złość. Tak już mieliśmy. Dyskretnie się do siebie uśmiechaliśmy, pomimo tego, że nadal próbowałam być na niego zła. Wśród gości spotkałam Ed'a Sheeran'a z którym zawsze znajdowałam mnóstwo wspólnych tematów. Tego wieczoru zaczęło się od muzyki, a skończyło na książkach. Facet był na prawdę wspaniały, zabawny i uroczy. Rozmowę naszą jednakże przerwał Zayn, który wkroczył na scenę, by podziękować wszystkim przybyłym i zapowiedzieć mały koncert... Nagle na scenie pojawił się sam Harry. Na widok swojego przyjaciela, Ed zaczął go wspierać, klaszcząc.
- Witam wszystkich. - zaczął uśmiechając się do tłumu. - Najpierw chciałem również podziękować wszystkim za przybycie. Nie udało by się tego zorganizować bez was... no i przede wszystkim bez jednej, wyjątkowej osoby. - powiedział nagle szukając mnie w tłumie. - To dla ciebie jest ta piosenka. - uśmiechnął się do mnie delikatnie.
Na scenie pojawił się nagle Niall z gitarą, oraz kelnerzy z dwoma stołkami. Gdy Niall zaczął grać od razu rozpoznałam utwór "Please, Forgive Me - Bryan'a Adams'a".
Słysząc śpiewającego Harrego łzy zaczęły lecieć mi po policzkach.
"Still feels like our first night together
Feels like the first kiss, it's gettin' better baby
No one can better this...
Still holdin' on, you're still the one
First time our eyes met, same feelin' I get
Only feels much stronger, wanna love ya longer
You still turn the fire on...
So if you're feelin' lonely don't
you're the only one I ever wants
I only wanna make it good
so if I love ya a little more than I should "
Tą piosenkę wykonywał z takim uczuciem jak nigdy. Wczuł się w nią. Cała sala milczała podczas utworu. Jedyne co słyszałam, to swoje cichutkie szlochanie.
"Please forgive me, I know not what I do...
Please forgive me, I can't stop lovin' you
Don't deny me this pain I'm going through...
Please forgive me, if I need ya like I d
oBy believe me every word I say is true
Please forgive me,I can't stop lovin' you
Please forgive me, I can't stop lovin' you"
Never leave me I don't know what I'd do"
Rozejrzałam się dookoła - wszystkie zakochane pary były wtulone w siebie. Wliczając w to Carol z Louisem, Rachel z Niall'em oraz Danielle z Liam'em. Harry zmienił atmosferę o 180 stopni. Wszyscy nagle się rozmarzyli. Przez cały utwór liczył się tylko Hazza. Nagle, goście przestali dla mnie istnieć. Pomimo słów jakich wypowiedział, moja miłość zawsze jest do niego taka sama...
Kończąc piosenkę słowami "Oo Can't stop lovin' you..." wszyscy nie mogli opanować wzruszenia i zachwytu jednocześnie. Wykonał tą piosenkę wręcz idealnie, lepiej niż oryginał. Moje wszystkie pretensje, złości prysły. Wbiegłam na scenę wtulając się w mojego ukochanego, szepcząc mu na ucho "I forgive you, i love you...". Po moich słowach, pocałowaliśmy się czule, wzbudzając w gościach piski.
- Byłem głupi, wybacz. - powiedział przytulając mnie do siebie.
- Ja nie byłam lepsza. - odrzekłam. - Ale sam rozumiesz... te humorki kobiet w ciąży. - zachichotałam.
- Doskonale rozumiem. - odpowiedział biorąc mnie za rękę.
Zamknęliśmy się w pokoju gościnnym, który był prawdopodobnie jednym spokojnym pokojem dzisiejszego dnia. Nasza rozłąka trwała dwa dni, lecz dla nas było to jak wieczność...
- Wiesz co? - zwróciłam się nagle do Hazzy wtulając się w niego na kanapie. - Nasza Marianne wczoraj po raz pierwszy się poruszyła. - powiedziałam radośnie.
- Na prawdę?! - aż podniósł się z miejsca.
- Na prawdę. - odrzekłam odgarniając włosy za ucho.
Nagle ręką Hazzy wylądowała na moim brzuchu. Liczył, że coś poczuję. Ostatnio jak dziewczyny też dotknęły, rozczarowały się. Myślałam, że tym razem będzie tak samo. Ku mojemu zaskoczeniu ponownie poczułam to dziwnie trzepotanie w nadbrzuszu.
- O boże. - odrzekł podekscytowany Hazza.
- Najwyraźniej poczuła tatusia. - zaśmiałam się.
- Oho, widzę, że będzie z niej silna dziewczyna. - zażartowałam siadając ponownie obok mnie.
Za drzwiami impreza trwała w najlepsze. My jednak woleliśmy nacieszyć się sobą. Ominęły nas dwie godziny zabawy. Słychać było, że towarzystwo coraz lepiej się bawiło. Najgłośniej oczywiście zachowywał się Lou, który już najwyraźniej przedawkował z alkoholem. Delikatnie postanowiłam wyjrzeć, by zobaczyć jak impreza się kręci. Liam z Danielle drinkowali przy barze, podczas gdy Rachel, Carol oraz Niall próbowali zdjąć ze stołu Louis'a, który urządzał striptiz gościom. Z godziny, na godziny robiło się coraz mniej gości, ale tak czy tak jak na drugą w nocy ludzie byli wytrwali.
      Podczas, gdy cieszyliśmy się z Hazzą wspólnie spędzanym czasem usłyszeliśmy z salonu ponowne hałasy. Myśląc, że to ponownie Louis, wyszliśmy, by pomóc naszym przyjaciołom ogarnąć go. Niestety, myliśmy się. Na podłodze zauważyliśmy leżąca Danielle, która nie dawała jakich kolwike oznak życia. Szybko pobiegłam do Liam'a wypytując co się stało. Ten jednak robił wszystko, by jego ukochana się obudziła. Gdy żaden sposób nic nie dawał, poprosił kogoś by zadzwonił po karetkę. Jeden z gości szybko wyjął komórkę wykręcając numer. NIe wiedziałam co się dzieje! Przecież z rana, moja przyjaciółka tryskała szczęściem, a teraz... Przez dziesięć minut, wszyscy dookoła żyli strachem. Nagle z oddali usłyszałam sygnał karetki. Ludzie zrobili miejsce dla ratowników, przesuwając się pod scenę. Nagle do domu wbiegło trzech mężczyzn wypytując z początku co się stało i na co pacjentka choruje. Po tym jak Liam wszystko powiedział, zabrali ją na szyny, wywożąc z domu. Liam pobiegł za nimi, jedyne co zrobiłam to zdążyłam krzyknąć by zadzwonił ze szpitala, czy wszystko gra... Impreza się skończyła. Nikt nie miał już ochoty na zabawę, więc całą grupą, pomijając Louisa, który zgonował u siebie w pokoju wzięliśmy się za sprzątanie. Nikt w tej chwili nie myślał o niczym innym, niż o naszej przyjaciółce...

***********
może trochę nudny, przepraszam :)) postaram dodać się kolejny jutro, ale nic obiecuję.
z tego co widzę wolicie happy end, hmm, miałam pomysł na przeciwne zakończenie, no, ale cóż...
http://ask.fm/onething < WCHODZIMY, WCHODZIMY I ZADAJEMY MI PYTANIA, NIE KREPUJCIE SIĘ, LICZĘ NA KAŻDEGO RODZAJU PYTANIA :)))
jak zawszę proszę o szczere komentarze, postarajcie się rozwinąć swoją wypowiedź o więcej niż dwa słowa, to na prawdę dużo dla mnie znaczy, a ile radości potem z tego mam!
anonimowi - podpisujcie się, chce znać chociaż wasze imiona !
kontakt, gadu - 40922686 !
+ ostatnio jedna z czytelniczek powiedziała mi, że jedna koleżanka wydrukowała wszystkie moje rozdziały, zrobiła okładkę i obrobiła dosłownie jak książkę - nie wiecie nawet jak się wtedy cieszyłam, jak jakaś głupia :D ale właśnie dla takich czytelników warto pisać, dajecie mi radość i za to wam dziękuje <3
kocham was - ale to już wiecie :)
xoxo, one thing.
**********


                         

czwartek, 22 marca 2012

ROZDZIAŁ 42

           Podczas gdy Caroline przeprowadzała z chłopcami wywiad, wraz z Carol spędziłyśmy ten
czas na opracowaniu planu najbliższych dni, które miały być bardzo pracowite. Niestety nie mogłam się skupić. Sumienie podpowiadało mi, żeby zejść na dół i podsłuchać rozmowy. Moja przyjaciółka widziała, że co chwila spoglądałam na drzwi. Próbowała mnie uspokajać mówiąc, że ta kobieta niczego złego nie zrobi, ale to była Carolinie - u niej nigdy nic nie wiadomo. Bez wahania, wstałam i pomaszerowałam w stronę korytarza, zatrzymując się na schodach. Jedyne co słyszałam to głośne śmiechy Lou i Liam'a. Po trzy minutowym podsłuchiwaniu niczego ciekawego się nie dowiedziałam. Gdy już postanowiłam powrócić do pokoju powstrzymało mnie pytanie, które właśnie zadała Carolinie, Harremu.
- Wiele fanek jest ciekawych, więc wybacz, że zadam ci to pytanie. - powiedziałam chichocząc głośno. - Masz  jakieś plany co do swojej wybranki serca - Emily? - zapytała.
- Na razie niczego w najbliższym czasie nie planuję. Najważniejsza jest dla mnie muzyka i na tym chcę się skupić. Mamy wiele przed sobą. Za dwa miesiące zaczynamy nagrywać płytę, w przyszłości planujemy też kolejną europejską trasę. Fani są dość wymagający, więc czeka nas sporo pracy, a więc moja odpowiedź brzmi nie. - odpowiedział przekonująco.
Na te słowa serce zaczęło mi się krajać. Dla Harrego priorytetem nie byłam ja ani dziecko, lecz muzyka. Nie chciałam już tego dłużej słuchać. Ze łzami w oczach wbiegłam po schodach, trzaskając jak najmocniej drzwi.
- Co ci się stało? - zapytała zdziwiona Carol, siedząca na łóżku.
- Wyobraź sobie, że Hazza w wywiadzie dla Carolinie, na pytanie czy planuje, że mną przyszłość odpowiedział nie. Najważniejsza jest dla niego muzyka i kariera. - powiedziałam rozwścieczonym głosem.
- Spokojnie, przecież to nic nie znaczy. Może po prostu musiał skłamać? - podeszła do mnie moja przyjaciółka, przytulając mnie.
- Skoro jego uczucia są do mnie prawdziwe, to dlaczego nie mówi o tym? Wstydzi się swojej ciężarnej dziewczyny? - zakryłam twarz rękoma.
- Nawet tak nie myśl! Harry cię kocha jak nikogo innego. - zaczęła mnie pocieszać.
- Teraz zaczynam w to wątpić. - wytarłam łzy rękawem od swetra.
Nie wiedziałam co o tym myśleć. Doskonale wiedziałam, że Hazza mnie kocha, w tej chwili jednak zawiodłam się na nim. Zastanawiałam się czemu nie chciał powiedzieć Carolinie o swoich uczuciach. Nie raz poruszaliśmy temat naszej wspólnej przyszłości. Podczas wieczornych rozmów wyobrażaliśmy sobie nasz domek, gromadkę dzieci i wspólne starzenie się. Teraz wszystkie te plany prysły. Nie wiedziałam co mam robić. Pomimo, że to były tylko niewinne słowa wypowiedziane z jego słów, w środku poczułam jak moje serce jest ściskane. Zmierzyłam w stronę szafy, w której znajdowała się mała, podręczna torba. Zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy.
- Co ty robisz? - spytała zszokowana Rachel, która właśnie zawitała do naszego pokoju.
- Na kilka dni muszę zniknąć. - odpowiedziałam smutnym głosem.
- Co jej jest? - zwróciła się nagle z pytaniem do Carol.
- Nawet nie pytaj. - pokręciła głową Carol. - Hazza powiedział coś co zabolało Em. - oznajmiła krótko i zwięźle.
- I musisz od razu się wyprowadzać? - zapytała zamykając za sobą drzwi.
- Dobrze to nam zrobi. - odpowiedziałam pakując swoje rzeczy.
Podczas gdy układałam w kostkę swoje rzeczy, moje dwie przyjaciółki bez słowa przyglądały się moim dokonaniom.
- Może porozmawiasz z nim? - zaproponowała Carol, która siedziała po turecku, na łóżku.
- Nie ma o czym. - odpowiedziałam bez wahania.
Gdy cała torba była spakowana, ruszyłam w stronę schodów. Tuż za mną podążyła Carol wraz z Rachel. Carolinie już nie było, a chłopcy siedzieli przed telewizorem grając w Play Station i zajadając się naczosami.
Hazza nagle zatrzymał Fifę 2012, przez co Lou zaczął na niego krzyczeć.
- Gdzieś się wybierasz? - zapytał spoglądając na zegarek.
- Tak. - odpowiedziałam zakładając kurtkę. - Jak najdalej stąd. - odrzekłam niemiło.
- Eeej. - rzucił nagle na fotel dżojstika, podbiegając do mnie. - Co jest? - popatrzył mi prosto w oczy.
- Uważam, że na kilka dni musimy od siebie odpocząć. Zajmij się swoją karierą, bo najwyraźniej ci w niej przeszkadzam. - odrzekłam otwierając drzwi.
- Co ty wygadujesz? - wybiegł za mną w samych skarpetkach na zewnątrz.
- Przecież doskonale słyszałam to co powiedziałeś Carolinie! - zaczęłam krzyczeć. - Muzyka jest twoim priorytetem - pojęłam. Nic nie musisz mówić. - podeszłam do swojego Range Rovera otwierając drzwi.
- Przestań gadać takie bzdury! Co miałem jej powiedzieć? Przecież wiesz jaka ona jest. - odpowiedział mi powstrzymując mnie od zamknięcia drzwi samochodowych.
- Co nie zmienia faktu, że tak powiedziałaś... Prawda czy kłamstwo, nie ważne. Przy mnie mówisz co innego. Zastanów się jakie są twoje uczucia do mnie. - odrzekłam płacząc.
- Emily, kocham cię! - powiedział ze smutną miną.
- Ja ciebie też, ale to cholernie zabolało. - oznajmiłam zamykając drzwi i odpalając samochód.
Nie mogłam znieść widoku Hazzy, patrzącego się jak odjeżdżam. Przez całą drogę nie mogłam opanować łez. Nie wiedziałam czy dobrze zrobiłam. Wiedziałam jedno - wizyta Carolinie, u nas zawsze źle się kończy. Zawsze gdy przebywałam z tą kobietą w jednym domu cały mój świat zmieniał się o 360 stopni. Gdy podjechałam na podjazd mojego domu, zaczęłam wymyślać co mogę powiedzieć Lauren i mojemu ojcu. Doszłam do wniosku, że prawda będzie najlepszym rozwiązaniem. Wytarłam mokre oczy, po czym wraz z torbą pełną ubrań zmierzyłam do drzwi. W progu ujrzałam zdziwioną Lauren.
- A co ty tu robisz? - wytrzeszczyła oczy wpuszczając mnie do środka.
- Pokłóciłam się trochę z Harrym. Mogę u was pomieszkać? - zapytała skrępowana.
- Przecież to też twój dom! Oczywiście. - odrzekła Lauren biorąc ode mnie kurtkę i torbę.
Nagle po schodach zauważyłam zbiegającego tatę, który od razu zaczął wypytywać mnie co się stało. Nie chciałam ich okłamywać, więc przy kubku gorącej czekolady opowiedziałam im wszystko ze szczegółami. Nie mogli opanować zdziwienia, że Harry był zdolny do wypowiedzenia tak brutalnych słów. Nigdy nie pomyśleli by, że coś takiego powie, a jednak... Gdy skończyłam streszczać im całą historię dzisiejszej kłótni do salonu wbiegła Katie, która na mój widok zaczęła skakać z radości. Nie obyło się również bez pytań gdzie jest Harry. Skłamał mojej siostrze, mówiąc, że ma dużo pracy. Nie chciałam jej mówić, że się z nim pokłóciłam. Była za mała by pojąć dorosły świat. Po dzisiejszym, nie najlepszym dniu, zaczęłam czuć zmęczenie więc powędrowałam po rozmowie z tatą i macochą prosto do mojego starego pokoju, w którym nie byłam od bardzo dawna. Masa książek, rysunków od Katie oraz zdjęć z Rachel przypominała mi o moim starym życiu - jeszcze przed poznaniem Harrego i reszty One Direction. Kilka miesięcy temu byłam zwykłą nastolatką, która nie lubiła wyróżniać się z tłumu. Wolała zaszyć się w kącie ze swoją ulubioną książką i zapomnieć o świecie. Moje życie zdecydowanie się zmieniło. Hazza wywrócił je do góry nogami. Nigdy nie pomyślałabym, że wszystko tak się potoczy... Kilka minut poświęciłam na wspominaniu mojego dawnego życia, do którego nie chciałabym wrócić. Pomimo dzisiejszej kłótni z Harrym nie potrafiłam przestać go kochać. Nadal był miłością mojego życia, ale chciał, żeby przemyślał to co powiedział...
Wygrzebałam ze spakowanych rzeczy swój dres, w którym spałam. Przez przypadek jednak natknęłam się na bluzę Harrego, którą uwielbiałam nosić. Musiałam zapakować ją przez przypadek. Bez zastanowienia założyłam ją na siebie.
   Podczas gdy leżałam na łóżku wczytując się w swoją ulubioną lekturę, której dawno nie miałam w ręku zaczęłam odczuwać bulgotanie w brzuchu. Po dotknięciu ręka odczułam delikatnie trzepotanie. Na samą myśl o pierwszych ruchach dziecka na mojej twarzy zagościł promienny uśmiech. Wiedziałam, że Marianne jest ze mną w tej chwili i mnie wspiera, przynajmniej ona... Żałowałam, że nie ma przy mnie w tej chwili Harrego. Moglibyśmy się cieszyć wspólnie z tego wspaniałego momentu. Gdy ruchy mojego dzieciątka ucichły, zabrałam się ponownie do czytania. Gdy na zegarze zobaczyłam drugą w nocy odłożyłam lekturę na szafkę i poszłam spać. Wyjątkowo tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Bez Hazzy obok ciężko mi było spać. Przyzwyczajona do jego obecności, rozkoszowałam się jedynym co miałam - jego bluzą, która pachniała moimi ulubionymi perfumami, którymi psikał się każdego ranka. Podczas gdy wierciłam się na łóżku, usłyszałam wibracje mojego telefonu, który leżał tuż obok lampki nocnej. Na czuja, prze macałam stolik w poszukiwaniu komórki. Po wzięciu jej, odczytałam sms-a, którego dostałam.
"Czy też nie możesz zasnąć? Mam nadzieję, że brakuję ci mojej osoby, tak bardzo jak mi ciebie... Tęsknie cholernie, kocham cię - Harry. "
Na samą treść wiadomości uśmiechnęłam się do siebie, ale nie mogłam odpisać - musiałam być twarda. Po zignorowaniu sms-a wtuliłam się w swojego ulubionego jaśka, po czym zasnęłam. Pomimo, że zasnęłam w środku nocy, z rana obudziłam się w miarę wypoczęta. Jutro miała odbyć się impreza Zayn'a. Dzisiejszego dnia miałyśmy z dziewczynami załatwić ostatnie sprawy związane z urodzinami naszego przyjaciela. Około 11 do drzwi zapukała Rachel, Carol oraz Danielle które na mój widok w piżamie zaczęły mnie pospieszać. Wyszykowanie zajęło mi trzydzieści minut. Po tym czasie zebrałyśmy się do mojego samochodu, po czym ruszyłyśmy w miasto w poszukiwaniu idealnego prezentu i kreacji. Dwie godziny zajęło nam szukanie ubrań, gdy w końcu znalazłyśmy sklep w którym każda znalazła coś dla siebie. Ze mną było ciężej, pomimo jak na początek piątego miesiąca miałam niewielki brzuch. Kilka sukienek, które były na prawdę mi się podobały, były niestety za małe. W końcu zdecydowałam się na prostą, 'małą czarną', którą dopełnił naszyjnik z perełek. Moje przyjaciółki w porównaniu do mnie zaszalały, kupując same najmodniejsze zestawy. Nie powiem, że zazdrościłam im figury, lecz niestety nic nie mogłam poradzić. Po tym, gdy każda wyszła ze sklepu z nową rzeczą, wstąpiłyśmy na kawę. Podczas plotek, opowiedziałam Rachel, Carol oraz Danielle o wczorajszych rurach dziecka. Niezmiernie na tą wiadomość się ucieszyły. Od razu przyłożyły rękę do brzucha licząc, że coś poczują. Niestety zawiodły się. Po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy na poszukiwania prezentu dla Zayn'a. Na końcu alejki znalazłyśmy mały sklepik z różnymi śmiesznymi upominkami. Każda z nas rozeszła się w swoją stronę szukając jakiegoś prezentu. Nasz przyjaciel uwielbiał takie pierdoły. W jego pokoju można było zauważyć masę takich dupereli, więc wiedziałyśmy, że trafiłyśmy we właściwe miejsce. Już po dwudziestu minutach każda z nas miała już coś w ręku. Bez zastanowienia podążyłyśmy do kasy płacąc za upominki. Muszę przyznać, że każdy prezent mi się podobał.
   Po męczących zakupach odwiozłam dziewczyny do domu. Gdy czekałam na podjeździe na Carol, która miała przynieść mi z domu rzeczy na jutrzejszą imprezę, zauważyłam, że zza drzwi wyłoniła się jakaś postać, która wędrowała w moją stronę. Gdy wsiadła do środka od razu poznałam, że to Hazza.
- Wyręczyłem Carol. - uśmiechnął się do mnie podając torbę z rzeczami do wystroju domu.
- Nie musiałeś. - odrzekłam obojętnie.
- Nadal jesteś zła? - spytał nagle spoglądając na mnie.
- Myślisz, że tak łatwo o tym zapomnieć? - parsknęłam.
- Domyślam się, że nie. - spuścił głowę w dół. - Wiem, że źle zrobiłem, przepraszam. - odpowiedział patrząc na mnie zeszklonymi oczami.
- Słowo 'przepraszam' nie wystarczy. - oznajmiłam chłodno. - Myślisz, że tak po prostu ci teraz wybaczę i wszystko będzie po staremu? - popatrzyłam na niego.
- Tak sądziłem, ale najwyraźniej się przeliczyłem. - odpowiedział ze smutną miną.
- Niestety tak. Musisz się bardziej postarać. - odpowiedziałam.
- Widzę, że się spieszysz. - odrzekł. - Będziesz jutro, prawda? - zapytał mnie.
- Oczywiście, że tak. Nie mogę tego opuścić. - odrzekłam spoglądając na Harrego.
- Ok. Wszystko zaczyna się o 19. - poinformował mnie otwierając drzwi. - Do jutra, kocham cię. - oznajmił zamykając drzwi, nie czekając na moją odpowiedź.
Za każdym razem, gdy wypowiadał te dwa niewinne słowa miałam ochotę podlecieć do niego i wybaczyć mu, ale nie mogłam do jasnej cholery! Chciałam, żeby się trochę podręczył z tym co zrobił, zrozumiał swój błąd i spróbował coś na to zaradzić...


********
taaaadam! udało mi się napisać kolejny rozdział w szybkim czasie i to jaki dłuuugi! mam nadzieję, że się cieszycie tak jak ja, pomimo, że nasza główna bohaterka pokłóciła się z harrym :))
jutro nowy, jutro nowy!
jest nowa ankieta na blogu - zachęcam do głosowania!
HM, CO POWIECIE TYM RAZEM NA 30 KOMENTARZY?
no i zapraszam na - http://ask.fm/oonething ( czekam na pytania NIE TYLKO związane z blogiem, nie krępujcie się, ja nie gryzę <3 ) liczę na was!
poproszę o jakieś sensowne komentarze, które nie kończą się na dwóch zdaniach. poświęcam wam cholernie dużo czasu, więc chciałabym zobaczyć jakie ciekawe wypowiedzi co o tym wszystkim myślicie :)
WOW - 140 obserwatorów i ile wyświetleń - codziennie mnie zaskakujecie.
kocham was cholernie mocno moje directionerki!
xoxo, one thing.
********


love you!